2016-01-10

Podróż na wschód Azyi VI

Dalsza część zapisków japońskich Sapiehy.

[...] rozmowa zeszła była, jak zwykle zresztą, na Japonię, na Japończyków, na ich zalety i złe strony. Tu więc obkroić trochę muszę owo wychwalanie rycerskości, szlachetności i t. d. Japończyków. Mówiąc o cnotach lub zaletach, trzeba przedewszystkiem zdać sobie sprawę, co rozumiemy pod słowem cnota? A ponieważ tutaj może być tylko mowa o cnocie w ogólnem, nie europejskiem, że tak powiem, znaczeniu, ale w znaczeniu, jakie temu słowu przypisuje chrystyanizm — musimy się więc zapytać, jakie są pobudki wewnętrzne jakiegoś czynu, który chcemy skwalifikować jako cnotę. Otóż w życiu, charakterze Japończyka — nie nowej generacyi, bo o tej tego samego dnia, co o cnocie wogóle, mowy być nie może, ale generacyj minionych, w charakterze owych przesławnych, i tak sławionych dajmiów, samurajów i t. p. — dwa są momenta przez adoratorów Japonii pod niebiosa wynoszone, za przykładem Europejczykom - chrześcijanom stawiane, a to, po pierwsze: wierność niezłomna, nie ograniczona ni czasem, ni okolicznościami, aż do grobowej deski; po drugie: uprzejmość zawsze, wszędzie i dla wszystkich, spokój przez tę uprzejmość nakazany, i wreszcie ukrywanie istotnych uczuć i myśli, z przyczyny i pod płaszczykiem owego spokoju i owej uprzejmości — boć reguła Japończyka jest: nie okazywać nigdy gniewu, ni zmartwienia, ni wogóle uczucia na zewnątrz, aby snać inni ludzie, zwłaszcza socyalnie wyżsi, nie byli tem uczuciem niemile dotknięci. Mój misyonarz, a z nim i ja, przypatrzywszy się nieco dokładniej sytuacyi, znajdujemy w wewnętrznych pobudkach owych objawów duszy japońskiej, owych niby cnót japońskich — wiele twardości serca, pychy, a zwłaszcza wiele kłamstwa. Istotnie żaden naród na ziemi, zdaje mi się, ni w starym ni w nowym świecie, nie uczynił z kłamstwa chleba codziennego w tym stopniu, co  Japończyk! — Tu już nie chodzi o kłamanie przed wyższym, o kłamanie przed obcym, o kłamanie przed cudzoziemcem, kłamanie w okolicznościach nadzwyczajnych, alias dyplomatyczne kłamanie — ale o kłamanie od rana do wieczora, w nocy i we dnie, kłamanie w każdej myśli, w każdem słowie, w każdym ruchu. — Japończyk nigdy i w żadnym razie nie powie, nie może powiedzieć prawdy! — Nigdy nie odpowiada na zapytanie: tak, lub nie! — ten rodzaj odpowiedzi nie egzystuje bynajmniej w ich wokabularzu, przez nikogo i nigdy nie bywa używany, — uważanym by był za arcyzłe wychowanie, za sprzeczny z kurtoazyą, którą każdy drugiemu, przedewszystkiem sobie jest winien. — Anonsując, dajmy na to, drugiemu śmierć ojca lub matki, lub dziecka własnego, Japończyk się śmieje - więc kłamie! Witając się z drugim, Japończyk tak się uśmiecha lub kłania, jak gdy ten drugi był jego bóstwem wybranem, jego ukochaną a zarazem adorowaną istotą — znowu kłamie i t. d. i t. d. [ponieważ cnota ma być w ogólnym rozumieniu, to nie będzie to cnota tylko europejska, ale ogólna - znaczy chrześcijańska :D Ech, ci chrześcijanie i ten pełen wyższości stosunek do pogan, którzy cnót bożych nie znając, barbarzyńcami pozostać muszą... A już w odniesieniu do nowej generacji Japończyków o żadnych cnotach mowy być nawet nie może :D I ten domniemany uniwersalizm - że niby uśmiech zawsze musi oznaczać radość. Ech...]
*
Patrząc na dzieła japońskie, mimowoli się pytanie nasuwa, w jakimże stosunku ta cywilizacja do naszej stoi? kto wyżej, kto niżej? kto bardziej do ogólnie pięknego, wielkiego absolutnie się zbliżył?! Oto temat do odczytu, przy którym, jak w turnieju, łatwoby złocistą koronę zdobyć. Mnie dziś jeszcze sądzić trudno, za mało jeszcze wmyśleć się zdołałem w ducha Japonii; tyle jednak zdaje mi się bezsprzecznie powiedzieć można: w szczególe niezrównani! w całości — mali. Małe rzeczy, drobne, cudownie, nieporównanie wykonywają, na wielkie lepiej niech się nie porywają. Jest to rzeczywiście kraj małych rzeczy: szkatułeczek, nożyków, stoliczków, parawaników, domeczków, ogródków, choć proszę nadto literalnie tych dyminutywów nie tłumaczyć sobie. Ta małostkowość czy jest przyczyną, czy skutkiem małoduszności? — nie wiem; ale idzie z nią, z małem, ciasnem sercem w parze. [Zdumiewająco łatwo przyszło Sapiesze przypisywanie Japończykom małoduszności i małego serca, zwłaszcza biorąc pod uwagę, że był wówczas w Japonii zaledwie dni parę...]
*
[o próbie zwiedzenia grobowców cesarskich] Wszystko to na niczem spełzło, wobec niechęci Japończyka jako takiego do białego, a szczególnie wobec nienawiści bonzów do nas.[najłatwiej sobie wytłumaczyć nienawiścią Japończyków. A o tym, że w owych czasach żaden Japończyk nawet by nie wpadł na pomysł zwiedzania tych świętych miejsc, to białas nie pomyśli...]
*
Protestanci przyszli do tego kraju z pieniądzem jako środkiem, to też wspaniałymi mogą się poszczycić rezultatami. Powiedziałem: »przyszli z pieniądzem jako środkiem«, nie wyraża to jednak całej prawdy! Protestanci umieli i umieją wyzyskiwać głód nauki, pragnienie kształcenia się Japonii. Nie widziawszy na własne oczy, trudno uwierzyć, do jakich rozmiarów ten »głód« w Japonii dochodzi. Dziś każdy Japończyk, ubogi i bogaty, zwłaszcza jednak ubogi, chce, musi się kształcić, pragnie pożreć naukę; bo po pierwsze: tej nauki jako takiej łaknie, bo po drugie: ta nauka mu  chlebem, karyerą, wszystkiem. Cóż więc robią misyonarze protestanccy? dają młodzieży tutejszej sposobność kształcenia się. Zakładają szkoły (jak np. tu w Kioto), uniwersytet nawet odpowiadający najkompletniej wszelkim wymaganiom, stawianym przez społeczeństwo i państwo. W ich szkołach jednakże, otwartych dla wszystkich, zaprowadzono ten sprytny system, że nawracający się na protestantyzm za darmo żyje i uczy się, nie nawracający się przeciwnie musi grubo płacić. Skutki tego systemu oczywiste. Dziś, po mniej więcej 10-ciu latach, mają protestanci w swem liceum przeszło 600 uczniów.
A cóż katolicki Kościół? wszystkiego razem liczy gmina katolicka w Kioto jednego Ojca misyonarza i 400 wiernych. Protestanci mają między swoimi adeptami śmietankę japońskiej młodzieży, która się ściąga z całego niemal kraju, by się w ich liceum kształcić; katolicy, to z malutkimi wyjątkami wyłącznie niemal lud, klasy robocze, najniższe, najmniej wykształcone, najmniej mające, najmniej mogące. I nie będzie inaczej, póki Kościół katolicki nie skupi tu większych i bardziej dobranych sił, większych środków materyalnych, póki nie założy szkół wyższych, uniwersytetu... [...] Mimo, że protestanci na oko tak licznych mają adeptów, — adepci ci jednak nie są prawdziwymi wiernymi. W to co im protestantccy, głównie amemerykańscy misyonarze głoszą, w to oni najczęściej nie wierzą — religię, formę przyjmują jako środek wyuczenia się po angielsku (cel, dążności dziś każdego młodego Japończyka), jako środek wykształcenia się za darmo. Formę, powtarzam, przyjmują, treści — nie. Skutek: kompletna niewiara; szkoły protestantów, to pepiniera ateuszów.[Sapieha to wie, wiecie i Wy. Ciekawe, czy statystyki misjonarskie nawróceń w Japonii też to wiedziały :D]
*
Wtem, poprzedzony przez cały orszak dygnitarzy dworskich i ministrów, zbliża się Mikado — jak zawsze brzydki i śmieszny — w małym uniformie piechoty, boć i w tem każą biedakowi naśladować monarchów europejskich. Parę kroków za nim cesarzowa — malutka, drobniutka, bielutka, z nosem cienkim, orlim; twarz niezmiernie charakterystyczna japońska, a jednak nie brzydka; jeszcze dość młoda; mimo tego wzrostu lalki, ma pewną prestancyę; a chociaż chodzić biedactwo nie umie, zwłaszcza w bucikach paryskich, to jednak robi o wiele lepsze wrażenie, niż jej czcigodny małżonek. Naturalnie, cesarzowa, jej otoczenie, wszystkie księżniczki krwi, po europejsku ubrane; bo według najnowszych rozporządzeń, kostyum japoński stary, piękny i szlachetny, zupełnie z dworu wykluczony, tak, że na dworze nikomu nie wolno pokazać się w takowym. Aż litość bierze patrząc na tych biedaków. [Jak to, cesarzowa MIMO że charakterystycznie japońska, to JEDNAK niebrzydka?? Niesłychane!]
*
Tak między innemi jest jeden szczegół albo raczej rys charakteru Japończyka — o którym wielu podróżnych mówić zapomina, a który przecież godzien jest wzmianki, bo nawet, rzecz szczególna, arcymiły do skonstatowania — który wyróżnia Japończyka, ku wielkiej jego chwale, od wszystkich, zdaje mi się, narodów kuli ziemskiej, przedewszystkiem jednak od Chińczyka i Koreańczyka, jego najbliższych krwią i położeniem geograficznem sąsiadów. Rysem tym charakteru jest nie co innego, jak zamiłowanie czystości. Jak kraj długi i szeroki, biedny i bogaty, młody i stary, mężczyzna czy kobieta, wszyscy i wszędzie, dzień w dzień muszą mieć kąpiel, i to kąpiel ciepłą! Zwyczaj ten tak jest rozpowszechniony, tak poszedł w krew i kości tych ludzi, że najprostszy riksa, najprostszy chłop, nieszczęśliwym, bo chorym czułby się, gdyby mu odmówiono wieczorem przed spoczynkiem kąpieli. Jest to instytucya, nad którą doprawdy wartoby się zastanowić, aby ją u nas zwłaszcza zaprowadzić, przynajmniej po miastach. W Japonii w każdej najmniejszej mieścinie jest przynajmniej jedna publiczna kąpiel, gdzie za jednego centa każdy do woli wykąpać się może. Jak we wszystkiem, tak i tu cechą prawdziwie wielkiej, prawdziwie ogólnie użytecznej instytucyi, jest prostota. Instytucya ta może być tak niesłychanie tanią i przeto dla najbiedniejszego dostępną i wpływającą zbawiennie na ogół, jedynie w skutku swej niesłychanej prostoty. Kąpiel japońska, to mniejszy lub większy pokój, mniej lub więcej zamknięty, w środku którego jest jedna lub więcej kadzi drewnianych z wodą gorącą. Aby woda nie stygła, jest przy kadzi umieszczony rodzaj piecyka z blachy, tworzącego z kadzią jedno, w który to piecyk z chwilą, kiedy się rozpoczyna ogólna pora kąpielowa tj. wieczorem, wkładają nieco węgli drzewnych rozżarzonych. Jako dalsze akcesorya kąpieli, jedna lub więcej putni drewnianych z wodą zimną i czerpaczka również drewniana, służąca do oblewania się wodą — na tera koniec! Proceder przy kąpieli japońskiej następujący: wchodząc umywa się każdy mydłem i wodą, zwykle już bardzo ciepłą, przygotowaną w jednej z owych mniejszych putni, stojących obok głównej kadzi; dobrze wymywszy całe ciało, wchodzi do głównej kadzi z gorącą wodą, i tu przez kilka minut, najwięcej 2—3 minut, zanurza się po szyję, oblewając za pomocą cerpaczki głowę gorącą wodą — i koniec. Ciało wysycha natychmiast i kąpiel skończona. Sekret cały leży w temperaturze wody gorącej, która dochodzi do najwyższego stopnia gorąca, jakie nie Europejczyk, ale Japończyk znieść może. Nieprzyzwyczajony, nie jest początkowo zupełnie w stanie ani palca w tę wodę wsadzić, tak jest gorąca. Ten właśnie stopień wysokości temperatury ma taki skutek, że zamiast zaziębiać, jak nasze letnie kąpiele, owszem hartuje. Uczucie w pierwszej chwili, wchodząc do tego ukropu, jest zupełnie podobne do uczucia przy wchodzeniu do bardzo zimnej, lodowatej wody — więc przypuszczam, że oddziaływanie na skórę bardzo gorącej wody, musi być takie samo, jak bardzo zimnej. Kąpiel gorąca ma jednak tę przewagę nad zimną, że rozgrzewa niezmiernie ciało; po zimnej, dopiero gimnastyki, awantur potrzeba, by się zagrzać; w zimie zwykle się to nie udaje — człowiek, zwłaszcza zmuszony do życia siedzącego, marznie przez pół dnia po zimnej kąpieli. Po japońskiej kąpieli ciało jest tak niesłychanie rozgrzane, że bez obawy zaziębienia się, można w największe zimno wyjść na dwór, choćby bez ubrania. Ciepło to zatrzymuje ciało przez kilka godzin. Proszę teraz pomyśleć, jak niezmiernem dobrodziejstwem dla starych, dla ubogich, dla dorożkarzy, tragarzy i t. d. i t. d. byłaby taka kąpiel — wogóle dla ludzi, którzy przez całą zimę nigdy naprawdę rozgrzać się nie mogą. Mam zamiar przypatrzyć się jeszcze dokładniej owym publicznym kąpielom tutaj, by módz ewentualnie coś podobnego u nas zaprowadzić. Przedewszystkiem trzeba jednak zaprowadzić coś takiego po domach prywatnych, zwłaszcza dla służby — tutaj nie zdarzyło mi się spotkać człowieka, któryby wydawał niemiły odór. — Co za szczęście w takim kraju żyć! Drugim, niezmiernie ważnym czynnikiem ochędóstwa jest mycie zębów. Takich zębów jak tu, nigdzie się nie widzi. I tu znowu muszę powiedzieć: jak kraj długi i szeroki, każdy co rano myje zęby. Och, czyżby nie można w Galicyi tego zaprowadzić? [to były czasy, gdy tradycyjna japońska kąpiel albo higiena zębów wydawała się cywilizowanemu Europejczykowi godna naśladowania! I to wcale nie było tak dawno temu!]
*
[wizyta w muzeum] Smutny to widok; krzyże i obrazy święte pozamykane w gablotach, a obok zaraz stoją i wiszą bożyszcza i ozdoby zborów pogańskich.[czy tylko mnie kłuje w oczy to obrzydliwie protekcjonalne traktowanie obcej kultury?...]
*
[wycieczka na wieś, do Ajnów] Gubernator przekonany, że my jak Japończycy, z dwoma dziurkami w nosie za przybory podróżne, zwykliśmy jeździć, przysłał nam dwoje koniąt pod wierzch. Reklamacya: po półtorej godziny czekania, zjawia się jakiś rodzaj koczobryku, który ma nas wieźć. Było to (bo już nie egzystuje) coś dziwacznie fantastycznego, w rodzaju starodawnych naszych bryczek, na resorach rzemiennych, sznurkami powiązanych. Do tej bestyi siada Hirsch z przewodnikiem i pakunkami; ja konno. Zacznijmy od tego, co się ze mną dzieje: szkapy japońskie, to kupa waty na czterech nogach z żelatyny. Ta kupa waty, bez kości i muszkułów, o ogromnym brzuchu, wisi ci w ręku całym ciężarem; w pysku leży cały koń. Zjeżdżam cudem jakimś szczęśliwie z pagórka, na którym stał nasz hotelik; na równej drodze już nie idzie tak dobrze; szkapa się potyka, nareszcie leży na wszystkie cztery łapy; wstajemy, stąpa dalej. [opis japońskiego wierzchowca mnie urzekł, ale to paniczykowanie, że bez zapasowego garnituru i paru tobołów na wycieczkę nie pojadę, straszliwie mnie wpieniło :P]
*
[wizyta u naczelnika wioski Ajnów] Być może, że obecność małpy japońskiej, tj. wielce głupiego naszego przewodnika, gniewała i niecierpliwiła tego zacnego staruszka; dosyć że nas przyjął choć grzecznie, lecz arcy - zimno. Całe szczęście, że przedtem już odfotografowaliśmy go i że niezbyt na jego nieświetny humor zważając, oglądaliśmy z wszelkimi szczegółami jego domek. [nie ma to jak wrodzona kultura białego człowieka: japońska małpa, a fotografować i zwiedzać można bez względu na to, co gospodarz (sic!) o tym myśli...]
*
Widok drogi tam prowadzącej wystarcza — bo śliczna; samego Mijanoszta nie będziemy zwiedzać, za wielu tam Europejczyków! ich widok psuje najpiękniejsze widoki, więc uciekajmy tam, gdzie jesteśmy pewni nie spotkać białych.[uśmiałam się setnie przy tym fragmencie :D Ja też tak uciekam :D]
*
na całym Wschodzie, zwłaszcza w Chinach i Japonii wyłącznie mężczyźni haftują i szyją, nigdy kobiety [ech, szkoda, że mój mąż o tym nie wie...]
*
[...] cóż po fotografii? — odda ona kontury, i to niewyraźnie; tej ciszy, tego majestatu, tych złotych słońca promieni, co się przekradały cichutko, nieśmiało przez sklepienie zieleni, jak w obawie, by snu wielkiego władcy nie przerwać — tego kwilenia ptasząt, szelestu liści, szumu dalekiego morza, woni ziół leśnych - tego ni fotografia, ni obraz najlepszy nie jest w stanie oddać. Jakaż to szkoda, że niema jeszcze sposobu przechowywania wrażeń, uczuć, i przelewania ich w całości w uszy, oczy, serce, duszę drugich.

Sto lat z okładem minęło. Zdjęcia są wyraźniejsze i piękne; można nagrywać filmy, technika pomaga nam jak może. A my i tak borykamy się z niemożnością przelania w duszę i serce czytelnika naszych wrażeń i uczuć. Wybaczcie!

2 komentarze:

  1. Książka jest dobra, ale Pani komentarze rewelacyjne.
    Już się zastanawiam, czy do ściągniętego egzemplarza będzie można je wklejać. Byłoby dla potomnych jak znalazł.
    Dziękuję za niepowtarzalną lekturę :-)))

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.