2013-07-02

Świątynia Żółtego Smoka 黃龍寺

Jeśli zaufacie przewodnikom, nigdy się o niej nie dowiecie.
Mielibyście trochę więcej szans, jeśli będziecie uważnie przyglądać się brązowym tablicom, informującym o atrakcjach turystycznych.
Najlepiej jednak zrobicie, jeśli jadąc ze Zbudowanej Wody do Tuanshan będziecie wyglądać czerwonego muru uwieńczonego chińskimi żółtymi dachówkami. Właśnie za tym murem znajduje się mały staw przyświątynny. Ludzie go nazywają Smoczym Stawem 龍潭 i choć nie wygląda szczególnie imponująco, to właśnie on uratował życie setkom ludzi. Źródło tryskające na dnie stawu nigdy bowiem nie wyschło, a krystalicznie czysta, lodowata woda stała się błogosławieństwem dla mieszkańców cierpiącego wiele lat suszę regionu.
Legenda głosi, że dawno temu w miejscu tym nie było pól uprawnych czy lasów - brakowało wody, która ożywiłaby teren i sprowadziła rośliny, zwierzęta i ludzi. Razu pewnego właśnie nad tym zapomnianym przez bogów kawałkiem lądu zagrzmiało i nastała trwająca kilka dni ulewa. Gdy się skończyła i wstał piękny, słoneczny dzień, z wnętrza góry wytrysnęło krystalicznie czyste źródło, szerokie jak dorosły byk. Od tysięcy już lat źródło to trwa, wypełniając staw; zmieniają się pory roku i rzeźba terenu, ludzie przychodzą i odchodzą, umierają i się rodzą - i tylko źródło i staw trwają niezmiennie. To właśnie jest Staw Żółtego Smoka 黃龍潭.
By podziękować bóstwu za wodę i za życie, za czasów dynastii Ming na szczycie góry, u której stóp tryska źródło, zbudowano świątynię buddyjską, którą oczywiście nazwano Świątynią Żółtego Smoka. Świątynia oparła się o zbocze góry; nie ukazuje walki z żywiołem i zwycięstwa cywilizacji nad naturą, a wspaniale łączy człowieka z naturą. Żaden dziedziniec nie jest idealnie równy, żadne dwie kapliczki nie znajdują się na dokładnie tym samym poziomie. Świątynia jest nieduża, ale znajduje się w niej wszystko, co trzeba - można błagać o wysłuchanie Obserwującą Dźwięki, można prosić o bogactwo Wajśrawanę, można dziękować Buddzie za mądrość, którą przysłał przed dobrze zdaną maturą.
Gdy zmusiłam ZB do pójścia tam ze mną, zaskoczeni byliśmy obecnością ludzi. Nie zwiedzających - jak już mówiłam, turyście ciężko tu trafić. Nawet mniszki nie były dla mnie zaskoczeniem, choć zaciekawiło mnie, że w Kunmingu ciężko już o ogolone kobiece głowy, o mniszki odziane w szaty, które same szyją, o mniszki żyjące skromnie i w oderwaniu od świata, faktycznie powstrzymujące się od spożywania mięsa i napojów wyskokowych. Szacunek, którym miejscowi otaczają te mniszki nie jest udawany i nie jest służalczością wobec osoby dzierżącej władzę. Dary to nie sztuczne jabłka czy pełny portfel, a codziennie przynoszone owoce, warzywa i ryż. Tych kilka mniszek, mieszkających w świątyni na stałe nie zapomniało jeszcze, dlaczego się idzie na służbę Bogu. Dlatego pokochałam to miejsce, dlatego spędziliśmy tam tyle czasu, dlatego nie odważyłam się przeszkadzać fotografowaniem w rytuałach i modlitwach. Ta świątynia na końcu świata nadal żyje. Mam nadzieję, że tak zostanie.
Nadzieja ta nie jest paranoiczna. Życia tych ludzi nie zniszczyło wybudowanie przez władze centrum rozrywki "Staw Żółtego Smoka", które, żerując na legendzie, pokazuje świeżozbudowany zalew wraz z basenami, stoiskiem wędkarskim i spa jako TEN Staw Żółtego Smoka...
W moim albumie zdjęć z tej świątyni jest niewiele. Spokój tego miejsca i ludzi, jego ciche piękno nie pozwoliło mi na obfotografowanie go z każdej możliwej strony. Więcej zdjęć znaleźć można za to w chińskim wpisie blogowym, na który przypadkiem trafiłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.