2013-02-25

Bambusowa Świątynia 筇竹寺

Położona 12 kilometrów na północny zachód od Kunmingu, na Górze Nefrytowego Stołu 玉案山 w pięknych okolicznościach przyrody, jest pierwszą świątynią buddyzmu chan (czyli zen) w Yunnanie. Budowę rozpoczęto najprawdopodobniej za czasów, gdy w Chinach rządzili Tangowie – teren obecnego Yunnanu to ówczesne Królestwo Dali. Potem teren podbili Mongołowie, więc dopiero następna dynastia chińska objęła teren we władanie. Tym samym twierdzenie, że jest to zabytek chiński jest nieco przesadzone, ale niech tam. Za Qianlonga i Guangxu świątynia była przebudowywana i remontowana. Znana jest ze słynnych pięciuset arahantów – pojawili się oni dopiero za czasów dynastii mandżurskiej, więc należą do nowszych elementów, nieimmanentnych. W głównej sali (大殿) na dwóch ścianach znajduje się ich 68 sztuk, a w dwóch pawilonach po 216, co faktycznie daje okrągłe 500, choć wielu przed przyjazdem do świątyni sądzi, że to przesadzona liczba. Zostały one wykonane przez syczuańskiego Wita Stwosza Li Guangxiu z pięcioma uczniami, a całość prac zajęła im 7 lat (1883-1890). To właśnie podczas tego remontu dokonano największych zmian w strukturze i wyglądzie kompleksu świątynnego. Po czasach najwcześniejszych nie zostało więc nic poza piękną legendą, po Mongołach pozostał jeden kąt z tripitaką, umieszczoną tu edyktem cesarskim. Czy to jednak oryginał – śmiem wątpić. Świątynię strawiło przecież kilka pożarów. Wprawdzie odradzała się jak feniks z popiołów, ale sądzę, że Chińczycy nie dbali o rekonstrukcję, woleli odbudować od nowa.
Znajduje się na tylu listach najważniejszych zabytków, że nie ma sensu nawet zaczynać wymieniać. Dzięki temu jest dofinansowywana. Na co jednak idą pieniądze, wspominałam w innym poście – urządzenie wesela dużo w Chinach kosztuje...
Jak przystało na porządną świątynię zen, jest tu piękny ogród, dużo świętego spokoju i... świetna knajpa. Oczywiście wegetariańska. I oczywiście te wegetariańskie dania udają mięsne. Nie jest tanio – bo brak konkurencji, co dobrze wziąć pod uwagę w razie planowanej całodziennej wycieczki.
Rzeźby, którymi wypełniony jest kompleks świątynny – nie mówię tu o dobru narodowym w postaci arahantów, tylko o zwykłych świątynnych zdobieniach – są zaniedbane i noszą ślady Rewolucji Kulturalnej, kiedy obiekt był oczywiście mocno zniszczony.
Ale za to w ogrodzie wygrzewają się w słońcu żółwie,
kwiaty pachną niezmiernie, a na tyczkach i pergolach dynie podpierają ciężkie brzuchy.


Wymarzone miejsce, by usiąść z książką czy z samymi myślami i pozwalać słońcu wygnać z nas melancholię. By posłuchać monotonnych recytacji mnichów, krążących jak ciche zjawy po obiekcie.

By nacieszyć się miejscem niemal nieuczęszczanym. By poczuć zen...





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.