2012-12-30

玉溪 Yuxi

Pojechaliśmy na wycieczkę do Yuxi. Położone nieco na południe od Kunmingu (niecałe sto kilometrów) skusiło nas słońcem i dużo wyższą temperaturą (ach ten podzwrotnik!), a także, co tu kryć, żarciem. To już słynne w Yunnanie - gdziekolwiek wylądujesz, możesz być pewny, że 30 kilometrów dalej posługiwać się będą innym dialektem i za przysmak uważać będą inne danie. Oczywiście, baza zostaje podobna, właściwa yunnańskiej kuchni - sporo ostrej papryki i ryżowych klusek - ale ich wykorzystanie będzie się znacznie różnić. Musieliśmy spróbować, zwłaszcza, że, co tu dużo kryć, w Yuxi można znaleźć niewiele więcej. Historia miasta sięga wczesnego średniowiecza; wzmianki o nim pojawiają się także za czasów mongolskich. Z tamtych czasów nie zostało niemal nic. Nawet śliczną pagodę komuniści przemalowali na czerwono, robiąc z niej wprawdzie znak rozpoznawczy Yuxi, ale i maszkaron pierwszej klasy. Jest wprawdzie teatr operowy zbudowany, by pokazywać przedstawienia lokalnej opery zwanej "latarniową" 花燈戲, uniwersytet, a także muzeum, park i plac imienia najsłynniejszego mieszkańca Yuxi - kompozytora Nie Er. Nie przepadając za komunistyczną propagandą i nie gustując w sfabrykowanych pamiątkach po sławnych ludziach poświęciłam się głównie studiowaniu temu, co w tym dwumilionowym mieście zostało z małego, prowincjonalnego miasteczka. I okazało się, ku mojemu zachwytowi, że sporo! Chodziłam więc starymi uliczkami, pełnymi targowego rozgardiaszu, choć byliśmy tam w zwykły dzień roboczy. Patrzyłam na staruszków, wygrzewających się w słońcu, na reprezentantów mniejszości narodowych w tradycyjnych nakryciach głowy, na sprzedawców mydła i powidła (jak rozsądnym jest sprzedaż dziadków do orzechów, jeśli sprzedajemy też orzechy!), na suszące się przy ulicach ryby, na miliony przekąsek i owoców (Yuxi słynie również jako "spichlerz Yunnanu"), na stare domy, które, z zewnątrz niepozorne, bo zaledwie jednopiętrowe, okazują się matrioszkami - pierwsze wejście prowadzi do następnego i następnego, i następnego... Wewnątrz takiego kompletu zabudowań mogłoby żyć kilka bardzo dużych rodzin. Chłonęłam zapach miasta na tyle jeszcze małego i zielonego, że aż miłego oku, a także płakałam w duchu za tym, że nie zdążyłam przyjechać do Kunmingu, kiedy on też jeszcze taki był. Zabudowa nie różni się bowiem bardzo od tradycyjnej zabudowy kunmińskiej; mój Pan i Władca mówi wręcz, że czuje się jak przeniesiony w czasy dziecięctwa. Ach, mimo wszelkich niedogodności pięknie byłoby żyć w mieście, w którym nawet najnowsze osiedla wyrastają najwyżej na wysokość pięciu pięter!...
Nacieszyłam się drobnomieszczańskim charakterem miasta, kupiłam u lokalnego garncarza za grosze wazonik, za który w Kunmingu musiałabym dać pięć razy więcej... i wróciłam do Kunmingu, w korku, kurzu i tęsknocie za drobnymi miastami.
Zdjęć mam sporo, za dużo, żeby tak wszystkie naraz. Pojawi się jeszcze kilka wpisów o Yuxi, więc bądźcie cierpliwi. Teraz pokażę Wam tylko kilkoro ludzi i kilka miejsc - może i Was urzeknie magia Yuxi?












2 komentarze:

  1. Bede wygladac kolejnych wpisow, bo zdjecia sa wpsaniale!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cieszę się, że Ci się spodobało. Postaram się nie zawieść oczekiwań :)

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.