2012-12-01

pasibrzuchy

Piątek. Cały dzień poza Kunmingiem. Dzwonię z pracy do Pana i Władcy.
Ja: Kochanie, czy wybierasz się na targ?
ZB: Tak, jakieś specjalne życzenia?
Ja: Mam okropną chcicę na suszoną wołowinę, mógłbyś?...
ZB: Oczywiście. Ale, ale, słońce moich oczu, jesteś wstrętnym obżartuchem, dzwonisz i zamiast powiedzieć kilka miłych słów, to Ty tylko o żarciu, co mi po takiej żonie (i jeszcze pięć minut marudzenia. Ale obiecał, że kupi).
Sobota. Mój dzień gotowania, bo Pan i Władca cały dzionek w pracy. Kolacja zawsze na niego czeka, zawsze jest pyszna i zawsze kilkudaniowa. Wyżej wymieniony dzwoni do mnie jakoś przed południem, zanim zdążyłam się zabrać za kuchnię.
ZB: Kochanie, bo wiesz, ja kupiłem tę wołowinę...
Ja, z wyczekiwaniem w głosie: Tak?...
ZB: Bo ja wiem, że Ty najbardziej lubisz wołowinkę na parze, ale ja mam tak strrraszną ochotę na smażoną...
Ja: Dobrze, usmażę. Ale, ale, słońce moich oczu, jesteś żarłoczną świnią, dzwonisz i zamiast powiedzieć kilka miłych słów, to Ty tylko o żarciu...

2 komentarze:

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.