2010-09-07

chiński szpital

Zdarzyło mi się dziś pójść do chińskiego szpitala. Nie, nie bójcie się, nic mi nie jest. Jako TŁUMACZ. Kumpela miała problem, a nie dałaby rady się dogadać. W takich sytuacjach wkracza Supertajfun ;)
Pojechałyśmy do "szpitala robotniczego", bo blisko i polecony przez nauczycielki. Szok pierwszy: karty zdrowia pacjenta to trzeba sobie kupić w sklepie koło szpitala, bo przecież szpital nie będzie za to płacił. Kupiłyśmy. Dostałyśmy numerek do lekarza. Numerków w naszym szpitalu były dwa typy: zwykły i niezwykły. Różniły się ceną (niezwykły był dwa razy droższy), ale gdy zapytałam, czym POZA cena się różnią, recepcjonistka zamyśliła się głęboko i odrzekła, że w zasadzie niczym. Wzięłyśmy tańszy - kosztował około złotówki.
Lądujemy na trzecim piętrze, bo tam przyjmują ginekolodzy - bo problem był właśnie tak delikatnej natury. Szok drugi: lekarka przyjmuje cztery pacjentki naraz, a w pokoju oprócz tego znajdują się dwie praktykantki i jedna piguła. Drzwi wejściowe są otwarte na oścież. Nie, nie bójcie się - pierwszy pokój nie jest zaopatrzony w fotel, tutaj tylko jest zbierana historia choroby, szybko i bezboleśnie, acz aintymnie. Po wywiadzie, kiedy już wiadomo, jakiego typu badanie trzeba zrobić, lekarka wystawia rachunek, który trzeba uiścić w kasie na innym piętrze i dopiero z kwitkiem, że uiściłeś, umieszcza Cię na fotelu.
W pokoju badań łącznie z tłumaczem było również pięć do sześciu osób w porywach, ale to jeszcze nic: ogromne, niczym nie przesłonięte okna naprzeciwko budynków mieszkalnych spowodowały, że obie parsknęłyśmy z bezradnego rozbawienia...
Badanie trwało chwilkę, podobno nie było najgorzej, po czym z próbką zostałyśmy wysłane do laboratorium. Tu zdziwienie trzecie: kazali usiąść i poczekać na wyniki. Żadnego "proszę przyjść za dwa tygodnie" itp. Pięć minut później wynik badania w postaci pieczątki z nazwą choroby został przybity na kartce, a my wróciłyśmy do pani doktor.
Pani doktor zobaczyła wynik, przepisała lekarstwa i wysłała nas na dół. Zdziwienie trzecie (choć ja akurat zetknęłam się z tym już na Tajwanie, więc mój szok był mniejszy): od razu płacisz za lekarstwa i ich odpowiednia ilość jest wydawana na miejscu, a nie sam się błąkasz po aptekach. Przy czym szpital jest zaopatrzony i w leki chińskie, i w europejskie - w zależności od przekonań lekarza i pacjenta można wybrać tryb leczenia zgodny z medycyną chińską, europejską albo łączoną.
Wróciłyśmy, lekarka zaordynowała jak przyjmować leki, wskazała dzień badania kontrolnego i w ten właśnie sposób po półtorej godziny od przyjścia, bez porannej rejestracji itp. było po wszystkim. Jeśli się okaże, że ta kuracja zadziała, będę sławić chińskie szpitale na wieki. Brak intymności? Trudno! Ale za niewielkie pieniądze i w niespotykanie krótkim czasie, bez umawiania się tygodnie wcześniej można BEZ UBEZPIECZENIA, w PAŃSTWOWYM SZPITALU rozwiązać problem...

2 komentarze:

  1. zgadza sie, badania ida sprawnie, leki dostajesz na miejscu i w odpowiedniej ilosci, ale... komfort badania pozostawia wiele do zyczenia, jeszcze sie musza duuuzo nauczyc ;) nie ma lazienki, rozbierac sie trzeba przy wszystkich i te wiadra z pomyjowato wygladajacym plynem, do ktorego wrzucaja zuzyte narzedzia, brrr...

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.