2016-06-16

Nefrytowy Feniks

Za czasów, gdy już właściwie się przeprowadziłam do Zwykłej Belki, w moim pokoju w akademiku zamieszkała nielegalnie Nefrytowy Feniks. Rozpoczęła już pracę na uniwerku w Anningu, ale nie dostała zakwaterowania, więc trochę jej się paliło pod nogami. Z kolei ja miałam akademik zagwarantowany do połowy lipca i nic mi nie szkodziło się nim podzielić, zwłaszcza, że w zasadzie już tam nie mieszkałam. Zapamiętałam Nefrytowy Feniks jako jedną z najpogodniejszych Wietnamek, z jakimi się w ogóle w życiu zetknęłam; wbrew wszystkiemu i wszystkim poszła na studia, przyjechała do Chin, a żeby nie wracać na wieś do ojca i brata, z którymi niedobrze żyła, znalazła tu pracę i była bardzo zdeterminowana, żeby sobie poradzić.
Gdy wyprowadziła się z akademika, miałyśmy sporadyczny kontakt, ale jakiś czas później jej telefon przestał być aktualny. Pewnie zgubiła albo zmieniła numer - i nasz kontakt umarł śmiercią naturalną.
Ostatnio jednak okazało się, że Trawiasta Odwaga ma namiary na nas obie. Spotkałyśmy się więc po paru latach, by odkryć, że sporo się w naszych życiach pozmieniało. U mnie - sami wiecie. Nefrytowy Feniks - nadal pracuje w Anningu. W dodatku - poznała tam swojego męża. Mąż to Chińczyk z Shandongu. Gdy tylko usłyszałam, skąd jest, zrozumiałam, dlaczego wesoła dawniej dziewczyna zmieniła się w wyciszoną i raczej sarkastyczną Żonę. Opowieść Feniksa tylko mnie utwierdziła w tym przekonaniu.
Poznaliśmy się na uniwersytecie. Nauczyciel akademicki - wiesz, potrafił się zachować. Pojechał raz ze mną do Wietnamu, podobało mu się nawet. Ja też pojechałam z nim do Jego rodziców. I wiesz co - już tam nigdy nie pojadę. Oni we trójkę rozmawiali cały czas w swoim dialekcie, nic nie rozumiałam. W ogóle nie jedli ryżu - jak nie makaron, to pierożki, jak nie pierożki, to mantou. Raz przyrządziłam kolację po mojemu, to świekra powiedziała, że powinnam przestać pracować, zostać w domu i nauczyć się gotować. Ta, pewnie! Powinnam być całodobową służbą dla jej syna, co? Oczywiście gdy jesteśmy w Kunmingu, gotuję po wietnamsku. On zje wszystko - zresztą, nie ma wyboru. Sam gotować nie umie, więc je, co dostaje do miski. Zresztą - mogę gotować, lubię gotować. On dużo pracuje, późno wraca, a ja mam lekcje tylko wieczorami. Całymi dniami jestem wolna i chętnie wszystko robię. Ale - nie będę tak żyć zawsze! Zamierzam zostać w Yunnanie jeszcze jakieś trzy czy cztery lata, a później - wracam do Wietnamu.
Pytam, czy mąż zna wietnamski i czy pojedzie za nią, czy go rodzice puszczą. Nefrytowy Feniks patrzy na mnie z nieobecnym uśmiechem i mówi:
on Wietnam nawet polubił, więc może przyjedzie. Zresztą - on wie, że będę chciała wrócić do kraju. Albo pojedzie ze mną, albo...
Dawno nie widziałam jej taką stanowczą. Ciekawam, jak się dalej potoczą losy tego małżeństwa, w którym różnice kulturowe biją po oczach dużo bardziej niż w wypadku ZB i moim...

4 komentarze:

  1. " Mąż to Chińczyk z Shandongu. Gdy tylko usłyszałam, skąd jest, zrozumiałam, dlaczego wesoła dawniej dziewczyna zmieniła się w wyciszoną i raczej sarkastyczną Żonę" - zaciekawila mnie ta historia, mozesz rozwinac temat mezczyzn z Shandongu, dla tych, którzy tak jak ja, nie orientują się w chińskich charakterach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stereotypowy mężczyzna z Shandongu jest człowiekiem bez kultury, z przerostem ego, gwałtownym charakterem i oczywiście jest macho do kwadratu. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że nawet wykształceni faceci z Shandongu raczej pasują do stereotypu; co najwyżej trochę lepiej ukrywają prawdziwy charakter...

      Usuń
  2. Rozumiem, że się można zakochać, ale - z Shandongu? Brrr...

    OdpowiedzUsuń

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.