2015-08-02

Ashima 阿诗玛

Dawno, dawno temu, w sanijskiej wiosce Azhudi*, mieszkał sobie pracowity i dobroduszny Gelu Riming**. Nie sam, oczywiście - miał piękną żonę i dwójkę wspaniałych dzieci. Syn nosił imię Ahei***, a postawny był on i mocny jak sosna. Córka zaś urodziwa była niczym kwiat, a w oczach rodziców skrzyła się niczym złoto. Dlatego też na imię dali jej Ashima, co znaczy "skarb cenniejszy od złota".
Ashima piękniała z dnia na dzień. Gdy miała 14 lat, nosiła stożkowaty kapelusz i palmową pelerynę suoyi, w dłoni dzierżyła bacik i z innymi dziećmi chodziła pasać kozy. Gdy one pożywiały się trawą porastającą górskie zbocza, Ashima siadywała pod rozłożystym drzewem i zręcznie haftowała z innymi dziewczętami. Łączyła różnobarwne tkaniny w mieniące się w oczach szaty, a ludzie powiadali, że kwiaty wyhaftowane przez Ashimę piękniejsze są niźli te zdobiące łąki. Kozy, które pasała były zaś podobne płynącym po niebie obłokom. Sama zaś Ashima piękna była jak czerwona azalia, albo rozkwitła właśnie kamelia, najpiękniejsza wśród tysięcy dziewcząt Sani. Gdy Ashima ukończyła lat piętnaście, umiała już tkać, a len przez nią utkany miał splot gęsty i gładki. Skończywszy lat szesnaście, towarzyszyła bratu w uprawie roli na kamienistych zboczach. Gdy zaś skończyła lat siedemnaście, wszyscy ją już kochali, za pracowitość, urodę i głos słodki jak miód, wabiący okolicznych młodzieńców.
Gdy Ashima miała lat 18, była już sławna w całej okolicy Azhudi. Kochali się w niej wszyscy okoliczni młodzieńcy; pod byle pretekstem przybywali do domu jej rodziców by nacieszyć oczy i uszy tym cudnym zjawiskiem.
Poniżej wioski Azhudi znajdowało się domostwo Bogacza, a zwał się on Rebu Bala. Miał on syna o imieniu Azhi, brzydkiego jak noc i w dodatku kurdupla, podobnego małpie. Nie trzeba było długo czekać, by i w domostwie Bogacza posłyszano o urodzie i wdzięku Ashimy. Bogacz uważał, że przyszedł już dla syna jego czas najwyższy na ożenek i nie chciał nawet słyszeć o innej niż Ashima synowej. W swaty wysłał złotoustego Haire, który przemówił do rodziców Ashimy w te słowy: "Dojrzałą kukurydzę należy zebrać, a dorosłą córkę - wydać. Rodzina Rebu Bala chce przyjąć pod swój dach Waszą córkę". Gelu Riming wiedział jednak doskonale, że z Bogacza niezłe ziółko i odparł wprost: "Ashima może pójść tylko za dobrego człowieka, a nie za łajdaka". Niestropiony Haire podjął: "Rebu Bala może postawić srebrny dom przykryty złotym dachem, a drzwi ozdobić złotym smokiem i srebrnym feniksem. Spichlerze jego są pełniusieńkie, że aż myszy ważą dziewięć jinów****, a w ośmiu wioskach na siedmiu pagórkach pasą się jego krowy i kozy. Gdzież znajdziecie lepszą partię?".
Traf chciał, że wtedy właśnie wróciła z pastwiska Ashima. Usłyszawszy słowa Haire, rozgniewała się okropnie: "Rebu Bala to nie jest dobry człowiek. Gdy posadził kwiaty, by przywabić pszczoły, nawet one omijały jego dom z daleka. Nie wzruszyłoby mnie jego bogactwo, choćbym była najbiedniejszą osobą na świecie. Czysta woda nie chce się mieszać ze ściekiem, owca nie brata się z wilkiem, a ja nigdy nie zgodzę się wejść w rodzinę Rebu Bala!".
Rozzłoszczony Haire z groźbą w głosie perswadował dziewczynie: "Słowo Rebu Bala jest jak głaz przygniatający pędy drzew. Jeśli zechce Cię on zaślubić, będziesz musiała za niego pójść, z wolą czy bez!". Ashima nie była mu dłużna. Bez cienia strachu odparła: "Nie pójdę do tego domu i już! Choćbyś zapytał dziewięćdziesiąt dziewięć razy, usłyszałbyś dziewięćdziesiąt dziewięć nie! Niech przyjdzie i mnie pojma - jeśli zdoła!".
Niestety, Rebu Bala zdołał. Przyprowadził pachołków i porwał opierającą się Ashimę, a następnie uwięził w swoim domostwie. Jak bambusowy płot nie zatrzyma nawałnicy, ani słomiany dach spadającego głazu, tak rodzice Ashimy nie zdołali powstrzymać bandytów. Ashima, powstrzymując łzy, rzekła do rodziców: "Wielki śnieg może przysypać sosnę, ale nie będzie przygniatał jej wiecznie, pewnego dnia wzejdzie słońce i go stopi. Choć wielka jest siła Bogacza, nie zdoła mnie zatrzymać w swym ręku. Tatko, matulu, poślijcie po brata mego Ahei, by przybył ratować swą siostrę! Przy jego pomocy na pewno zdołam wrócić do domu".
W wiosce Azhudi nastał wielki smutek. Bez Ashimy było tak, jakby wiosna nie podarowała kwiatom nowych pąków, jakby majowych pól nie maiły kwiaty. Starzy i młodzi, chłopcy i dziewczęta prosili Nefrytowe Ptaszę, by zaniosło Aheiowi wieści: "Wracaj do domu co żyw, wracaj ratować Ashimę!".
Bo Ahei w owym czasie pasał kozy w wysokich górach, nie było go już ponad pół roku. Pewnej nocy przyśnił mu się dziwaczny sen: że dom rodzinny naszła wielka woda, a przed nim wywalił cielsko wielki wąż. Zbudziwszy się ze snu owego nie mógł Ahei zaznać spokoju; coraz bardziej martwił się, że pod jego nieobecność stało się jakieś nieszczęście. Postanowił więc wracać, ile sił w nogach. Przez trzy dni i trzy noce bez spoczynku ni strawy spieszył do domu, a gdy stanął w progu, matka jego, złamana przez smutek, powiedziała mu co się stało.
Ahai przytroczył do pleców łuk i kołczan pełen strzał i, dosiadłszy konia, popędził do domu Bogacza.
Tymczasem w domu Rebu Bala wstrętny Azhi zerkał na Ashimę małpimi oczkami, niosąc jej dary ze złota i srebra, wskazując spichlerze i stada rogacizny i zachwalając swe włości. Do głowy by mu nie przyszło, że Ashima może wzgardzić bogactwem i odwracać się odeń ze wstrętem. Jak ona może?! Ashima spojrzała nań z pogardą i rzekła: "choćby Twe zbiory były wielkości góry, a bryłki złota wielkości końskich kopyt, nie zmienisz mojej woli. Pójdę za tego, kogo me serce wybierze, a Wam nic do tego!". Na takie dictum w Rebu Bala zawrzała krew - przyskoczył do dziewczyny, popchnął ją na podłogę i zaczął okładać batem, wrzeszcząc: "kto wstąpił w progi mego domu, należy do mnie! Zostaniesz żoną Azhi, czy tego chcesz, czy nie!".
Uparta Ashima mimo srogich batów nie poddawała się jednak ich woli. Bogacz stwierdził, że trzeba zmiękczyć jej wolę, zamknął ją więc w lochu, mówiąc, że wypuści ją dopiero, gdy ona przyrzeknie wyjść za jego syna.
W taki to czas do domu Bogacza przybył Ahei. Stanął przed bramą i trzykrotnie zawołał: "Ashima! Ashima! Ashima!".
W posępnym domostwie Rebu Bala Ashima właśnie gorzko cierpiała: zamknięta w lochu wilgotnym a ciemnym, dokąd nie dochodził najlżejszy powiew wiatru, najmniejszy promień słońca! Jednak gromki krzyk Aheia przebił się przez grube mury i smutne serce Ashimy zaznało niewysłowionej ulgi.
Krzyk ten nie wszystkim niósł jednak ukojenie. Azhi skoczył na równe nogi i natychmiast zawarł wrota, nie chcąc wpuścić Aheia. Zza drzwi doń przemówił: "Spróbujmy swoich sił w pieśni - jeśli pokonasz mnie w śpiewie, wpuszczę Cię do naszego domu". Zaczęli więc pieśniarski bój; śpiewali dzień cały, a potem całą noc, zanim Azhi się zmęczył: niepiękne wersy wyśpiewywał ropuszym głosem. Śpiew Ahei był za to coraz piękniejszy i pełny wigoru, a barwa jego była piękna niczym głos cykad.
Rebu Bala zobaczył, że pojedynek pieśni nie skończy się dobrze, więc narzucił młodzieńcom następne zadanie: zawody w rąbaniu drewna. I te jednak Azhi przegrał sromotnie. Rebu Bala się nie poddawał: narzucił kolejne zadanie, zbieranie prosa z podłogi - i w tym zadaniu Ahei poradził sobie lepiej. Bogacz nie miał już więcej wymówek i rad nierad musiał wpuścić młodzieńca do swego domu. Oddał niechcianemu gościowi piętro domu i wszyscy poszli spać.
Ale cóż to? Kto w środku nocy skrada się cichutko? Ach! To trzy tygrysy, napuszczone przez gospodarza i jego syna na gościa. Już wdrapują się na piętro, już zbierają się do skoku! Ahei jednak nie był w ciemię bity - od początku wiedział, że Bogaczowi nie wolno ufać. Zanim więc tygrysy zdążyły do niego podejść, świst, świst, świst - świsnęły trzy strzały, kładąc tygrysy trupem.
Następnie położył się Ahei między truchłami, udając, że smacznie śpi.
Gospodarze o czarnych sercach nie wiedzieli, co mają myśleć. Na górze panowała cisza. Czy tygrysy zjadły już Aheia? Nie mieli jednak odwagi pójść i się przekonać, całą noc więc nie spali, straszliwie zdenerwowani. O pierwszym brzasku Rebu Bala, dla niepoznaki niosąc dla gościa miskę z wodą do mycia twarzy, poszedł sprawdzić, jak się sprawy mają. Wchodził powolutku po schodach, wszędzie było cicho i tylko jeden z tygrysich ogonów nieprzerwanie się ruszał. "Dobra nasza! Skoro macha ogonem, to na pewno jest już po sutej kolacji!" - nie zdążył nawet dopowiedzieć tego zdania, gdy z góry usłyszał ryk i trzy tygrysie cielska stoczyły się na dół. "Wiele jest sierści na tygrysim cielsku, jednak Waszych podłości jest jeszcze więcej! Skończcie już z tym, wypuśćcie Ashimę, chcę ją zabrać do domu!" - Aheiowi sprzykrzyło się już czekanie. Przestraszony siłą i odwagą młodzieńca Rebu Bala nie miał już wyjścia - obiecał wypuścić dziewczynę. Ahei wyprowadził konia i siodłał go, czekając na siostrzyczkę. Rebu Bala jednak znów złamał słowo - zawarł wrota, a dziewczynę trzyma jak trzymał i wprzódy.
Zezłościł się Ahei okrutnie - brzdęk! - wypuścił strzałę, która uderzając w drzwi, mało nie potrzaskała ich w drobne drzazgi. Żadna ziemska siła nie była w stanie wyrwać grotu strzały z drewnianych wrót. Rebu Bala wpadł na ostatni szatański pomysł. Przywołał Ashimę i rzecze: "wypuszczę Cię, dziecko moje, jeśli tylko uda Ci się wyciągnąć strzałę z mojej bramy" - i już śmiał się w duchu, bo wiotkie dziewczę na pewno nie było silniejsze od potężnych dryblasów, którzy przedtem próbowali wyciągnąć strzałę z bramy.
Jednak Ashimie wystarczyło delikatnie dotknąć strzały, by ta się sama wysunęła. Rebu Bala wściekł się: "A więc to tak! Sztuczki diabelskie tutaj odchodzą! Silni mężczyźni nie dali rady wyciągnąć strzały, a Tobie wystarczyła mała chwilka! Nigdzie Cię nie puszczę!" - i dalej nie otwierał bramy.
Wypuścił więc Ahei drugą strzałę, tym razem trafiła w belkę stropową - cały dom zaczął się trząść w posadach. I znów wszyscy mieszkańcy domu Bogacza próbowali wyciągnąć strzałę z belki i znów wszyscy musieli odejść z kwitkiem, a Ashima wyciągnęła strzałę bez trudu. Bogacz jednak dalej nie chciał jej wypuścić.
Ahei wycelował więc trzecią strzałę - a ta z wielkim hałasem wbiła się w środek domowego ołtarza. Przerażonemu nie na żarty, że bogowie się odeń odwrócą Rebu Bala nie pozostało nic innego niż wypuścić Ashimę.
Jednak kiedy tylko rodzeństwo zniknęło za zakrętem, Bogacz stwierdził, że niesubordynacja nie może im ujść na sucho. Wiedział, że będą wracać koło stóp Dwunastej Skały. Błagał więc Rebu Bala Ducha Skały, by pomógł on zatrzymać Ashimę.
Dzwoni końska uprząż, śpiewa Nefrytowe Ptaszę, rodzeństwo wraca do domu. Brat z radości gra na bambusowym flecie, a siostra akompaniuje mu na drumli. Śpiewają: "brat jest jak kapelusz chroniący głowę siostry, a siostra - jak grzyb rosnący w cieniu drzewa". I gdy tak radośnie wędrowali, nagle niebo pokryły czarne chmury, ujrzeli błysk, usłyszeli grzmot i nagle lunął rzęsisty deszcz. Właśnie gdy dotarli do stóp Dwunastej Skały, maleńka rzeczułka tamtędy płynąca zmieniła się w rwącą rzekę. Ashima jednak tak tęskniła do domu, że ubłagała brata, by przeszli przez rzekę, bo przecież do domu już tak niedaleko! Trzymając się za ręce weszli w wartki nurt. I nagle nadeszła wielka fala, wysoka na parę zhangów, chlusnęła im prosto w twarze, a potem wciągnęła Ashimę w wielki wir. I tylko w strugach deszczu i szumie wzburzonych fal słychać było wołanie: "Ahei, braciszku, ratuj mnie!".
Zrozpaczony Ahei nie ustawał w wysiłkach - coraz to nurkował w głębinę, szukając ukochanej siostry, wołając wciąż jej imię: "Ashima, Ashima!".
Lecz wiatr wciąż dął i deszcz nie ustawał, a nurt rzeki zdawał się wołać: "Ahei, braciszku, ratuj mnie!".
Niebo powoli się przejaśniało. Nurt rzeki wyspokojniał, a potem wrócił do dawnego koryta i z wielkiej rzeki znów zrobiła się maleńka rzeczułka. Ahei nie znalazł siostry, lecz wciąż wołał z rozpaczą: "Ashima! Ashima! Ashima!".
I wtedy zdało mu się, że na szczycie Dwunastej Skały zjawiła się postać, która ludzkim głosem odpowiedziała: "Ashima! Ashima! Ashima!".
Nieboskłon oblała gorąca czerwień zachodzącego słońca, barwiąca skały w fantastyczne obrazy. Cóż to za postać na Dwunastej Skale? To przecież dziewczę podobne kwiatom, to nasza Ashima! Rzekła ona w głos: "Bracie kochany, stworzona przez niebiosa skała będzie odtąd moim domem. Słońce będzie wschodzić i zachodzić, chmury będą się zbierać i rozchodzić, a głos mój na zawsze już tu pozostanie".
Odtąd Ashima zmieniła się w echo. Nie wierzysz? Sam sprawdź - cokolwiek do niej krzykniesz, ona odkrzyknie dokładnie to samo. Wołają więc do niej starzy i młodzi, chłopcy i dziewczęta: "Ashima! Ashima! Ashima!". Ona zaś ze szczytu skały odpowiada: "Ashima! Ashima! Ashima!", a głos jej słychać aż het, daleko...
/Ashima, w: Opowieści o znanych yunnańskich obiektach 阿诗玛, 在: 云南风景名胜故事/


Obiecałam historię Ashimy - i przyznacie, piękna jest, prawda? Oczywiście, przełożyłam ją z chińskiego przekładu, nie z yijskiego oryginału, dlatego są tu detale, które w wersji oryginalnej na pewno wyglądały zupełnie inaczej.
Już same imiona i nazwy własne są zchińszczone, więc brzmią nie po yijsku. Poza tym żaden Yi by z okazji planowanego ślubu nie grawerował smoka i feniksa na drzwiach - są to zwierzęta zakorzenione w mitologii chińskiej, nie yijskiej. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że po raz pierwszy została ta historia spisana w 1953 roku właśnie przez chińskojęzycznych etnografów, bo w tradycji ludu Sani była to opowieść przekazywana ustnie, śpiewana na głosy z towarzyszeniem instrumentów. I tak jak pierwsi etnografowie europejscy z czystej niewiedzy naginali trochę etniczną rzeczywistość do swoich teorii czy przyzwyczajeń, tak pierwsi tłumacze Ashimy pozwolili sobie na drobne zmiany w tekście, zostawiając ogólny sens i nastrój. Ponieważ do oryginału nie mam dostępu, pozostaje mi się cieszyć się tłumaczeniem i samą historią.
A jeśli pojedziecie kiedyś do Kamiennego Lasu, nie zapomnijcie przed kamienną Ashimą krzyknąć trzykrotnie jej imię. Może Wam odpowie?

*Wioska istnieje naprawdę, jest położona tuż przy Długim Jeziorze, obok Kamiennego Lasu.
**Tradycyjne yijskie imiona są zawsze dwuczłonowe i prawie zawsze czterosylabowe. Tradycyjnie ostatnie dwie sylaby imienia ojca są jednocześnie dwiema pierwszymi imienia syna, ale od tej zasady są liczne wyjątki, a poza tym na dzieci zazwyczaj nie woła się pełnym imieniem.
***Czyli "Czarnuszek" - nie wiadomo jednak, czy to nie jest tylko fonetyczna transkrypcja na chiński yijskiego imienia. Jest jednak całkiem prawdopodobne, że imię faktycznie było związane z czymś czarnym - dla wielu grup Yi jest to najlepszy, najpiękniejszy i najszczęśliwszy kolor.
****czyli 4,5 kg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.