2014-08-31

Wyglądać Wiosny - cztery wiersze 春望詞四首

花开不同赏,
Nie wspólnie cieszymy się kwitnieniem kwiecia
花落不同悲。
Nie wspólnie smucimy jego opadaniem.
欲问相思处,
Chciałbyś zapytać, kiedy najbardziej za Tobą tęsknię -
花开花落时。
- i gdy kwiaty kwitną, i gdy opadają.

㨫草结同心,
Ująwszy trawę, splatam ją na kształt serca
将以遗知音。
Jak utraconą bratnią duszę.
春愁正断绝,
Zrywam z wiosennym spleenem,
春鸟复哀吟。
A wiosenne ptactwo lamentuje do wtóru.

风花日将老,
Wiatr, kwiat i dzień się starzeją jednako,
佳期犹渺渺。
Szczęsny dzień* ginie w dalekich mgłach.
不结同心人,
Gdy nie mogę złączyć mego serca z jego
空结同心草。
Na cóż mi spleciona w serce trawa?

那堪花满枝,
Ciężko znieść, gdy kwiaty wypełnią gałązki,
翻作两相思。
Tworzenie pieśni o naszej tęsknocie
玉箸垂朝镜,
Nefrytowe pałeczki** opadają na lustro
春风知不知。
Czyż wie o tym wiosenna bryza***?

Wiersz Trawiastej Fali, w sam raz dla zakochanych nastolatek :) Mnie najbardziej ujęła oczywiście "bratnia dusza". W tej wersji jest to zhiyin 知音 - osoba, która rozumie Twoją muzykę. Oczywistą oczywistością jest, że ja rozumiem muzykę ZB, a on moją - i w ten sposób spełniło się marzenie, by mój mąż był jednocześnie moim najlepszym przyjacielem i bratnią duszą...
A samą historię osoby, która rozumie muzykę tego drugiego i dlatego jest jego bratnią duszą, jeszcze opowiem...

*chodzi o dzień zaślubin.
**oczywiście chodzi o łzy tęskniącej kobiety.
***wiosenna bryza to miłość między kochankami, albo osoba, którą się kocha.

2014-08-30

fasolka po bretońsku

Nie, nie pomyliło mi się. Wiem, że zazwyczaj się koncentruję na daniach kuchni azjatyckiej, ze wskazaniem na kuchnię yunnańską. Od czasu do czasu każdy może zatęsknić za domem, prawda?
Moczyłam ją całą dobę. Tę fasolkę znaczy. Zmieniłam wodę, zaczęłam gotować. Po godzinie była twarda. Dalej gotuję. Dwie godziny. Twarda. I tak sobie gotuję, gotuję, gotuję, powiedziałam sobie, że to niemożliwe, żeby po trzech godzinach nadal była twarda, więc dodałam wędlinę, cebulę, pomidory i przyprawy z założeniem, że teraz jeszcze pogotuję ze dwadzieścia minut i już.
Gotowałam jeszcze trzy kwadranse, bo ktoś zadzwonił, świekrowie przyszli i w ogóle. W pośpiechu zgasiłam ogień i nałożyłam fasolkę. Sos pachniał przepysznie.
Fasolka była twarda.
Świekrowie, jak przystało na ludzi dobrze wychowanych i kochających mnie nad życie, udawali, że jest jadalna. ZB spojrzał na mnie z politowaniem i mówi: przecież ta fasolka jest jeszcze twarda, nie smakuje jak trzeba! Zaczerwieniłam się po korzonki włosów i mówię, że normalnie wystarcza gotować godzinę, zwłaszcza, jeśli się ją wcześniej dobrze namoczy, a ja gotowałam prawie cztery i nic! ZB patrzy na mnie jak na idiotkę i pyta: gotowałaś w zwykłym garnku, tak? Na końcu języka miałam, że nie, nie w normalnym, w popier... nienormalnym. A on zaczyna się śmiać i rzecze: to sobie ją mogłaś gotować do usranej śmierci, przecież jesteś w Kunmingu! Prawie dwa tysiące m.n.p.m! Woda się gotuje w około 90 stopniach (faktycznie, w 93.717). Żeby ugotować w Kunmingu fasolę czy groch, trzeba użyć szybkowaru. Dopiero jak wzrośnie ciśnienie i temperatura, uda się ugotować fasolki...
Pamiętajcie więc: w Kunmingu nie ma wrzątku, a nawet jeśli wydaje nam się, że jest, to jest oszukiwany...
A co z fasolką? Pierwszego wieczoru zjedliśmy tylko mięsko i sos, a na drugi dzień ugotowałam fasolę w nieszczęsnym szybkowarze... 

 PS. Jeśli jednak jakiś diabeł Was podkusi, by gotować fasolę w Kunmingu bez ciśnieniowego garnka, najskuteczniejszym sposobem (naprawdę wypróbowałam ich wiele) jest nie soda, nie cukier, nie inne przyprawy, a dodanie wodorostów. Dzięki nim fasola czy soja miękną dużo szybciej, a w dodatku robią się lżej strawne.

2014-08-29

Zimna Piękność 冷美人茶

Pamiętacie jeszcze Expo 2010 w Szanghaju? Wypaśna impreza to była, jej przygotowanie kosztowało prawie 60 miliardów dolarów! Oczywiście - spora część na łapówki, ale i tak...
Poza wszystkimi innymi atrakcjami, Yunnan przygotował na tę okazję zupełnie nową herbatę - właśnie Zimną Piękność. Reklamowana jako ekologiczna herbata z Xishuangbanna, bardzo spodobała się na Expo. Nic dziwnego. Powstaje z liści starych drzew herbacianych, rosnących na jednej z Sześciu Wielkich Herbacianych Gór - Górze Yiwu 易武古茶山. Jest to bodaj największa z herbacianych gór - i też najwięcej herbaty produkuje się właśnie w tych herbacianych ogrodach. Jednym zaś z najlepszych i największych producentów, opiekujących się starymi drzewami herbacianymi i czerpiących profity z tych ogrodów jest właśnie spółka herbaciana Yiwu zhengshan (易武正山茶叶有限公司), produkująca przede wszystkim herbatę Pu'er. Oni to stworzyli Zimną Piękność, do której herbatę zbierać trzeba z wiecznie zamglonych, wilgotnych szczytów powyżej 1700 m.n.p.m. Zbiera się pierwsze wiosenne listki, sprzed Święta Zmarłych, tak, by był jeden rozwinięty liść i jeden pączek liścia (一芽一葉). Później ręcznie wytwarza się ten luksusowy produkt o tak przyjemnym aromacie i smaku.
Stworzyli? Nie, ponoć odtworzyli. Legenda głosi, że cesarzowa Cixi w wieku lat sześćdziesięciu nadal miała cerę jak szesnastolatka właśnie dzięki codziennemu piciu tego boskiego napoju... Później receptura miała zaginąć - i została odtworzona na potrzeby Expo 2010. Ponoć właśnie dlatego łącznie stworzono tylko 2010 opakowań tej herbaty...
Tyle legendy. Ładnie się tego słucha, ale jak się to wszystko ma do rzeczywistości - ciężko powiedzieć. Dla mnie bardziej było istotne, żeby dowiedzieć się, dlaczego jest tak cholernie droga - jedna porcja - czyli jedna torebeczka - kosztuje prawie dziesięć złotych!
Tajemnica tkwi w tym, że herbatę tę można "parzyć" zimną wodą. Ciepłą też można. I wrzątkiem. Za każdym razem będzie pyszna, choć uwolni się zupełnie inny aromat. I bez względu na to, czy zalewasz ją zimną, czy gorącą wodą, będziesz ją mógł "parzyć" ładnych parę godzin. Mój rekord to 15 parzeń.
A co to w ogóle za herbata? Pu-er, zielona, czarna?
Nie powiedziano mi. Nie ma tej informacji nigdzie - bo receptura tej herbaty jest objęta ścisłą tajemnicą. Jak dla mnie, jest czymś pośrednim między zieloną a pu'erem, obdarzona przy okazji wspaniałym kwiatowym aromatem.
Napar kolorem przypomina herbatę zieloną, ale już kolor mokrych liści sugeruje pokrewieństwo z czarną czy starym pu'erem. Za Chiny Ludowe rozgryźć nie mogę tajemnicy tej herbaty. Wiem tylko, że jest pyszna. I że jak kiedyś będę bogata, to też ją będę pijać każdego ranka...

2014-08-27

Słownik Handian 漢典

Często borykam się z problemem brakujących znaków. Wiem, że istnieją, widziałam je gdzieś, ale nie mogę ich znaleźć. Mam niezły słownik, w internecie też jest parę - ale niektórych znaków po prostu tam nie ma. W dodatku, jako rzadko używane albo przez zwykłą głupotę, nie znalazły się systemie wpisywania znaków w komputer. Dlatego tak się cieszę, że znalazłam wspaniały słownik, w którym jest... no, nie wszystko, ale bardzo, bardzo dużo. Jest na przykład 㨫, na które natrafiłam w poezji, napisane osobno: 扌監, bo go właśnie w komputerowej czcionce nie było. Znalazłam też słynne pa 𤆵 (ech, znów się nie wyświetla, chodzi o to złożone z 火 i 巴), które nagminnie jest zastępowane innymi znakami. Dlatego bez wahania podaję link do mojego nowego najukochańszego słownika z chińskimi i czasem angielskimi tłumaczeniami: Handian.
PS. Ale poprawnego znaku na erkuaja nie mają...

2014-08-26

西餐 zachodnie żarcie

Prędzej czy później musiało do tego dojść: moja chińska rodzina zorientowała się, że skoro uczę angielskiego obcych, to i swoich mogę. Szwagierka zaczęła mi przyprowadzać niechętnego z początku syna. Ku mojemu niebotycznemu zdziwieniu postanowili za te lekcje płacić, chociaż próbowałam im to wyperswadować. Ba, szwagierka oznajmiła, że płacić będzie jej syn z własnych pieniędzy - bo tylko wtedy sobie te lekcje będzie cenił. OK. W sumie sama idea mi się podoba. Postanowiłam jednak im się zrewanżować, w związku z tym przed każdą lekcją zapraszam ich na kolację, przyrządzając dania szeroko pojętej kuchni świata, dania, których w kunmińskich knajpach nie uświadczycie: kotlety schabowe, solidne befsztyki, rozmaite ciasta bez kilogramów chemii itd. Oni bardzo lubią próbować nowości, siostrzeniec przy okazji uczy się używać zachodnich sztućców, a ja nie mam wrażenia, że ich wykorzystuję finansowo.
Ostatnio nie miałam czasu na jakieś wypaśne dania, więc tylko upiekłam genialne tureckie ciasto orzechowe, oczywiście modyfikując je nieco, a jako danie główne podałam kurczakowe okonomiyaki.
W trakcie posiłku do szwagierki zadzwoniła koleżanka. Słyszę, jak szwagierka się chwali: bo wiesz, u bratowej jesteśmy na kolacji, jemy zachodnie żarcie, pycha!
Gdy skończyła rozmawiać, mówię, że niechcący wprowadziłam ją w błąd, bo okonomiyaki to kuchnia japońska, nie zachodnia, zapomniałam przedstawić należycie to danie. A ona na to, roześmiana od ucha do ucha: ależ wszystko, co nie jest kuchnią chińską, jest kuchnią "zachodnią"!...

2014-08-25

alkohol - twój wróg, więc go lej w ryj...

Mój Pan i Władca wymiguje się od zakrapianych kolacyjek z szefostwem. Nie lubi ich - ani kolacyjek, ani szefów. Ani tego zakrapiania w chińskim stylu, czyli picia na umór, szklanicami, do dna, do dna. I tych wszystkich miłych słówek, prezentów, czerwonych kopert też nie lubi. Czasem się serio zastanawiam, z jakiej choinki się urwał, bo on nie tylko nie lubi - on nie uskutecznia, nawet w imię tego, żeby dostać awans czy żeby podlizać się szefowi, który go nie znosi. Nie znosi? Trudno. Zwolni mnie? Znajdę inną pracę. Strasznie to niechińskie, ale ja go akurat doskonale rozumiem, bo też nie lubię tego całego syfu.
Ostatnio nie udało mu się wymigać. Napadł na niego kolega z pracy, wydobył zeznanie, że następnego wieczoru ZB nie ma żadnych planów i PRZY NIM zadzwonił do Szefa Szefów, żeby umówić ich na kolację. Nie mógł się wykręcić. Poszedł. Wrócił kompletnie nietrzeźwy (kiedy czwarty raz poszedł umyć zęby, bo "chyba jeszcze nie myłem", powstrzymałam go. Te poprzednie trzy razy się przydały, bo straszliwie capił maotaiem) i nieprawdopodobnie rozgadany. Szef Szefów mu naobiecywał awansów, wysokich pensji, stworzenia bandu jazzowo-rozrywkowego w ramach Kunmińskiej Orkiestry Symfonicznej Nie Er itd. Widocznie z ZB się miło pije...
Gdy już się dwa razy wykąpał, trzy razy umył zęby i go zmusiłam do tego, żeby się położył, nadal mu się gęba nie zamykała. Wsłuchiwałam się w chiński bełkot uważnie. Wiecie, takie ćwiczenie językowe.
Bo wiesz, ja nie chcę awansu - jest mi dobrze tak, jak jest. Lubię saksofon a nie te wszystkie papierki. On to też wie, dlatego powiedział, że w nagrodę za przyjęcie posady zgodzi się na to, żebym podług własnego uznania stworzył zespół rozrywkowo-jazzowy. Ja już mam wizję: Maleństwo będzie nam robiło aranżacje; jemu coś wpadnie do kieszeni, a my będziemy mieli dobre nuty. Zatrudnię muzyków, którzy naprawdę kochają i czują muzykę, a nie tych wyrobników, którzy są w symfonicznej, a nawet grać czysto i do rytmu nie potrafią. Będę szczęśliwy! "Robienie" muzyki jest przecież drugą rzeczą, którą kocham najbardziej na świecie. Pierwszą jesteś Ty.
In vino veritas? :)

2014-08-24

Trawa mandarynek 鴛鴦草

Xue Tao, tangowska kurtyzana i poetka, specjalizowała się w wierszach miłosnych. Większość nie została nigdy przetłumaczona na żaden język europejski. Zresztą - nawet gdyby, to i tak wolę sama próbować znaleźć odpowiednie słowa. Tak jest i z tym wierszem.

鴛鴦草
Trawa mandarynek

綠英滿香砌,
Zielone listki jak wonne cegiełki
兩兩鴛鴦小。
Maleńkie pary mandarynek.
但娛春日長,
Kiedy się cieszysz długimi wiosennymi dniami
不管秋風早。
Nie dbasz o rychłe nadejście jesiennych wichur.

Jak wielokrotnie wspominałam, kaczki mandarynki są w Chinach symbolem wiecznej miłości. Nie miałam jednak pojęcia, że te mandarynki mają jakąś swoją trawę. Okazało się, że "trawa mandarynek" to poetyckie określenie na dichorisandry z rodziny komelinowatych. Skąd nazwa? Ano stąd, że niektóre gatunki dichorisandr wyglądają na przykład tak:
Powiedzcie sami, czy nie przypominają pary zakochanych w sobie ptaków?
Nie dziwią więc zielone listki i to, że mandarynki są maleńkie. Krótko również żyją - kwitną późną wiosną, a już pod koniec września zostaje po nich tylko wspomnienie.
Jakież one podobne ludziom! Kwitną piękni i młodzi, ciesząc się sobą nawzajem i wiosną życia. Memento mortis? Furda!...
Urzekła mnie prostota tego wiersza. Nie zawiera żadnych trudnych słów, nie odwołuje się do historii, przysłów itp. Może go ze zrozumieniem przeczytać nawet obcokrajowiec albo chiński nastolatek. A przecież potrafi wprawić mnie w zadumę i napełnić serce słodyczą...

2014-08-23

ty stara trukwo! 絲瓜

Słyszeliście kiedyś o trukwie? Albo gąbczaku? Albo chociaż o luffie? Podstawowy opis znajdziecie w wiki, więc ja dodam tylko, że zakochałam się w tym warzywie. Cieszę się, że mieszkam w Yunnanie, bo tutaj jest uprawiany na skalę przemysłową. Ba, można nawet zasadzić koło domu. Może akurat nie w Kunmingu, ale już w takiej Zbudowanej Wodzie to normalka. Rośnie sobie tak:
Niektóre źródła podają, że jadalna jest tylko młoda, poniżej 12 cm, ale trukwy na naszym targu są większe nawet od długich ogórków - a przecież je jadamy. Popularna od Indii po Kanton, może być przyrządzana na wiele różnych sposobów: w curry, gotowana, smażona... W Kunmingu tradycyjnie robi się z niej zupę, do której dorzuca się youtiao (ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, znalazłam przepis po polsku na youtiao. Nie próbowałam, więc nie wiem, ale wygląda podobnie do przepisów chińskich, więc można spróbować).

Składniki:
*solidna trukwa
*jeden youtiao
*ewentualnie szczypta soli do doprawienia zupy

Wykonanie:
1) Trukwę obrać ze skórki, jeśli jest ona zbyt chropowata, albo tylko oczyścić szczoteczką, a następnie pokroić na kawałki łatwe do uchwycenia pałeczkami
2) Włożyć trukwę do garnka z zimną wodą, zagotować.
3) Dorzucić pokrojone w kawałki youtiao, wymieszać, zdjąć z ognia i podać :)
Ja mam tendencję do zapominania, że youtiao kradnie wodę, dlatego moja zupa trukwowoyoutiaowa wygląda raczej jak nieapetyczna papka
ale i tak jest pyszna :)
Ostatnio kupiłam trukwę, a nie znalazłam świeżych youtiao. Nie miałam też ich czasu usmażyć. Ugotowałam lekką zupę na samej trukwie i... okazało się, że jest wspaniała: delikatna, odrobinę słodka, bardzo orzeźwiająca. Jeśli kiedyś na nie traficie - serdecznie polecam :)

PS. Ja wiem, że ty stara prukwo, a nie trukwo, ale skojarzenie było natychmiastowe...

2014-08-22

Parzenie Wiosny Malachitowego Ślimaczka

Ktoś mnie kiedyś zapytał, jakie są kroki właściwego parzenia zielonej herbaty. Kiedy pracowałam jeszcze w kunmińskiej herbaciarni, musiałam się nauczyć na pamięć poetyckiego opracowania podstawowych gestów tradycyjnej ceremonii herbacianej, chętnie się podzielę. Ponieważ u nas najpopularniejsza była herbata wymieniona w tytule, to właśnie jej parzenie pokażę.
1. 焚香通灵 - Zapalić trociczkę, by porozumieć się z duchami (zapalenie trociczki)
2. 仙子沐浴 - Kąpiel Wróżki (wyparzenie utensyliów)
3. 玉壶含烟 - Dym w Jadeitowym Czajniczku (odczekanie, aż woda trochę ostygnie)
4. 碧螺亮相 - Malachitowyowy Ślimaczek Pozuje (podziwianie liści herbaty na sucho)
5. 雨涨秋池 - Deszcz Rozdyma Jesienne Jezioro (nalanie wody do naczynia)
6. 飞雪沉江 - Płatki Śniegu Topią Się w Rzece (wsypanie herbaty)
7. 春染碧水 - Wiosna Barwi Wodę Malachitowo (podziwianie koloru naparu)
8. 绿云飘香 - Piękny Aromat Dryfującej Zielonej Chmury (wąchanie naparu)
9. 初尝玉液 - Pierwsze Spróbowanie Płynnego Nefrytu (pierwszy łyk herbaty)
10. 再啜琼浆 - Ponowne Sączenie Jadeitowego Serum (drugi łyk herbaty)
11. 三品醒醐 - Trzeci Łyk Budzi Najczystszą Esencję (trzeci łyk - najwspanialszy smak)
12. 神游三山 - Mentalny Spacer Po Trzech Górach (rozsmakowanie się i przywołanie wspomnień)

Ja na przykład zwykle pomijam palenie trociczki, bo wolę wdychać herbaciany aromat. Dym w czajniczku to nic innego, tylko odczekanie, aż woda przestanie intensywnie parować, czyli temperatura opadnie. Parząc herbaty zielone, rzadko się skupiam na podziwianiu koloru naparu, bo, jak to mówi moja Mama, herbata zielona ma kolor kociego moczu, więc nie bardzo jest się czym napawać - faktycznie, napar herbaty zielonej nie jest tak widowiskowy, jak napar puerowy czy z herbaty czarnej.
Oczywiście potem można dobrą zieloną herbatę parzyć jeszcze wielokrotnie, za każdym razem dbając o to, by w czajniczku/kubeczku/gaiwanie/wysokiej szklance liście cały czas były przykryte wodą. Niby można za każdym razem liście dokładnie odcedzać - i robię tak, jeśli parzę ceremonialnie dla paru osób. Jednak gdy piję herbatę sama (a zdarza się to często, bo dobrze zaparzona zielona herbata jest dla ZB zbyt delikatna), zostawiam zawsze zakryte liście, dzięki czemu kolejne parzenia mają dużo bogatszy smak.
Tradycyjnie się tego nie robi, ale ja jeszcze wyciągam liście i patrzę na nie po zaparzeniu. Wtedy widać na przykład bardzo wyraźnie, czy herbata faktycznie składa się z jednego pędu i jednego liścia.
Cóż, nasz biluochun składa się z pojedynczych liści jak i z całych gałązek. Nie spełnia kryteriów. Spójrzcie jednak na delikatne białe "włoski", którymi pokryte jest wnętrze liścia. Świadczą o tym, że herbaty nie zrobiono ze starych, ohydnych liści, tylko z młodziutkich i świeżych. W dodatku nie zniszczyło ich przygotowywanie herbaty - jej prażenie i suszenie. Dlatego właśnie, choć różni się zasadniczo od Prawdziwej Wiosny Malachitowego Ślimaczka, yunnański tani "biluochun" pozostaje jednym z moich ulubieńców herbacianych.

2014-08-21

reklama społeczna

Za mazanie po budynkach grozi kara. Zabronione są tak samo graffiti, jak i reklamy typu "używane samochody/przeprowadzki/wynajem mieszkań" plus numer telefonu. Na wszelkich ścianach dozwolone są tylko wielkoznakowe zachęty, zakazy i nakazy zgodne z polityką państwa. Szanujmy zieleń, dziewczynki są takie same dobre jak chłopcy, dobrze pracuj i wracaj do domu w spokoju. Wbrew pozorom wcale nie zniknęły z przestrzeni miejskiej. Bywają zastąpione posterami i banerami, ale nadal jest ich sporo.
Szkoda. W sumie jestem ciekawa, do jakich typograficznych wielkich odkryć mogłyby doprowadzić grafficiarskie eksperymenty z chińskimi znakami...

kładka dla pieszych

Oto ulica Guangfu, duma Kunmingu. Ma osobne pasy dla autobusów, osobny, szeroki chodnik i ścieżka rowerowa, jest wysadzana drzewami i w ogóle ęą. Jest jednak jedna zadra w sercach kunmińczyków. Przypatrzcie się poniższym zdjęciom:
Tak, w planach jest kładka dla pieszych, doprowadzająca do przystanku autobusowego, coby ludzie nie przechodzili na przełaj przez jezdnię w sposób zagrażający ich życiu. Chwalebny pomysł, prawda? Ale te słupy stoją już tak, bagatela, pięć czy sześć lat i nie widać, by w najbliższej przyszłości ktoś zamierzał kontynuować budowę.
No tak. Przecież dużo ważniejsze jest zniszczenie następnego starego domu, żeby absolutnie śladu po historii miasta nie zostało, i zrobienie następnego drapiącego chmury osiedla, na którym nikt nie będzie mieszkał, bo mieszkania będą za drogie. Niestety, więcej można dostać w łapę za pozwolenie na wyburzenie starego miasta i wybudowanie kiepskiej jakości nowego, niż za jakąśg głupią kładkę...

2014-08-20

5 uważań, 4 piękna, 3 miłości 五講四美三熱愛

25 lutego 1981 roku kilka różnych środowisk, komunistycznych oczywiście, ale w teorii odrębnych, jak komunistyczna młodzieżówka czy ruch kobiet, stwierdziło, że coś takiego by się w Chinach przydało. Nie wiem, czy to była próba zachowania resztek chińskiej kultury, czy po prostu próba ogarnięcia chaosu powstałego po Rewolucji Kulturalnej, odrzucającej wszystkie dobre wzorce. Obojętnie. Ważne, że zaczęto przywracać jakąkolwiek cywilizację temu zrujnowanemu krajowi. Ważne też, że partia patrzyła na to jeśli nie z radością, to przynajmniej bez niechęci. Ówczesny wicepremier, Wan Li (swoją drogą, nienajgłupszy facet), objął prowadzenie całej akcji.
No dobra. Jakiej akcji?
5 uważań
*uważać na kulturę osobistą (讲文明)
*uważać na grzeczność (讲礼貌)
*uważać na higienę (讲卫生)
*uważać na porządek społeczny(讲秩序)
*uważać na moralność (讲道德)
4 piękna
*piękno duszy (心灵美)
*piękno języka(语言美)
*piękno zachowania (行为美)
*piękno środowiska (环境美)
3 miłości
*miłość do ojczyzny (热爱祖国)
*miłość do socjalizmu (热爱社会主义)
*miłość do Partii Komunistycznej (热爱中国共产党)
Przy czym przypomnieć trzeba, że trzy miłości zostały dołączone później, dopiero w 1983 roku, pewnie, żeby przypomnieć, że chodzi nie tylko o powinności każdego dobrze wychowanego człowieka, ale i - przede wszystkim - wierzącego w Partię posłusznego Chińczyka.
Gdy pytam o to teściów i innych starszych ludzi, uśmiechają się wyrozumiale. Perły przed wieprze. Łatwiej jest opluć nauczyciela, który Cię ukarał za wulgarne słownictwo, niż naprawdę takie słownictwo wyplewić. Łatwiej jest rozpirzyć gospodarstwo "Pana" niż zadbać o to, żeby własne było równie piękne, dochodowe i ekologiczne. Rewolucja Kulturalna pokazała chińskim wykształciuchom, gdzie ich miejsce we współczesnym społeczeństwie chińskim. Rządzą chuligani. Ani im się śni zmieniać swój stary tryb życia, ani, nie daj buddo, czegoś pożytecznego się od drugiego człowieka nauczyć... Ale, oczywiście, dobrze, że w ogóle coś takiego miało miejsce. Wolę nie myśleć, jak bez tych partyjnych wskazówek zachowywałaby się ta banda wieśniaków u żłobu...

Mała ciekawostka językowa: użyłam słowa "powinność", ale to nie jest do końca dobre tłumaczenie. Chińczycy użyli słowa 講, które ma wiele znaczeń: mówić, tłumaczyć, negocjować, podkreślać, pouczać... Z tych wszystkich znaczeń wybrałam sobie 講究 - zwrócić na coś szczególną uwagę. Stąd przetłumaczyłam to na "uważania" - najbardziej mi przypasowały :)

2014-08-19

reklama społeczna

Przechodź kładką nad jezdnią
Szkoda tylko, że w ogromniejącym Kunmingu ilość kładek można policzyć na palcach obu rąk...

2014-08-18

Ulubiona pozycja Chińczyków

Jest murek. Można usiąść. Ja wiem, że murek może być zapluty i brudny; można sobie rozłożyć gazetę albo chusteczkę higieniczną. Ale nie:
Nigdy nie przestanie mnie dziwić, że za najbardziej komfortową pozycję uważają kucanie. Z drugiej strony - to doskonale tłumaczy niesłabnącą popularność kibelków w chińskim stylu, nawet w domu...
Zwróćcie uwagę, że kuca się na całych stopach. Ja tego robić w ogóle nie umiem, bo jestem za mało wyćwiczona i mam gdzie indziej środek ciężkości - i się przewracam na plecy przy próbach. Ech...

2014-08-16

老奶洋芋 Kartofle babci

Kunming jest najwspanialszym kulinarnie miejscem na ziemi. Cały rok mamy dostęp do świeżych warzyw i owoców, które nie smakują jak papier, a w dodatku są podawane na milion sposobów. Dzisiejszy przepis będzie dowodem na to, że kunmińczycy mogą nas, Polaków, zawstydzić wysublimowanym przyrządzeniem tak prozaicznej potrawy jak tłuczone kartofle. W Polsce spotkałam się z purree ziemniaczanym z masłem czy mlekiem, z kartoflami tłuczonymi z boczkiem i cebulką albo z kefirem. Jakież to nic wobec całej strony różnie przyrządzonych ziemniaków z karty dowolnej tradycyjnej kunmińskiej knajpy! Poniżej przepis na moje ukochane "kartofle babci", czyli kartofle tłuczone z dodatkami, przygotowane tak, żeby mogła je spożyć nawet bezzębna babcia :)

Składniki:
*kartofle - najlepiej takie, które zostały z poprzedniego dnia, bo niestety trzeba najpierw ugotować. Ja nigdy nie gotuję kartofli specjalnie na to danie; jest dla mnie wspaniałym sposobem pozbycia się resztek :)
*mięso - najlepiej kawałek wędzonki, ale tak samo dobre będzie z jakąś aromatyczną kiełbasą
*coś zielonego - najlepiej sałaciany bambus, ale twardy ogórek też będzie ok
*coś czerwonego - marchewka w słupkach, papryka, cokolwiek do koloru.
*cebulka zielona
*świeże chilli, ewentualnie do zastąpienia suszonym
*sól i pieprz/pieprz syczuański
Ilości są trudne do określenia, ale pamiętajcie - to ziemniaki są daniem głównym, reszta służy wzbogaceniu smaku i ozdobie. Ja zazwyczaj po prostu dbam o to, żeby wszystkich dodatków łącznie było mniej niż ziemniaków i żeby żadnego z nich nie było dużo więcej niż pozostałych. W niektórych rejonach Yunnanu dodaje się jeszcze kiszonki - może być kiszona kapusta, może być kimchi, może być kiszony ogórek - byle trochę kwaśne. Nie jest to jednak najbardziej tradycyjna wersja.

Wykonanie:
1) Ziemniaki ugotować, marchewkę i sałaciany bambus pokroić w zapałki/zetrzeć na tarce o grubych oczkach i zblanszować.
2) mięso pokroić w kosteczkę bądź w słupki - jak kto woli.
3) ewentualną kiszonkę, chilli i cebulkę drobno posiekać.
4) rozgrzać wok, wlać olej, obsmażyć mięso aż zapachnie, dodać marchew i sałaciany bambus, obsmażyć znów, dorzucić ziemniaki i łopatką, którą przewracamy warzywa w trakcie smażenia, miażdżyć ziemniaki o brzegi woka, cały czas mieszając, żeby się nic nie przypaliło. W miażdżeniu chodzi o konsystencję - część uda się zgnieść na purree, a część pozostanie w kawałkach, dzięki czemu smak i tekstura będą ciekawsze.
5) gdy uznamy, że tekstura jest odpowiednia, ziemniaki obsmażone i ciepłe, a także dobrze wymieszane z dodatkami, dodajemy przyprawy: cebulkę, sól, pieprz, chilli i kiszonkę. Mieszamy wszystko raz jeszcze, by połączyły się smaki i danie jest gotowe.
Na czym polega tajemnica wspaniałego smaku tej potrawy? Na tym, że w tym przepisie wszystko można zmienić. Nie lubisz cebulki? Dopraw czosnkiem albo porem. Nie cierpisz połączenia marchewka+ziemniaki? Zastąp marchewkę tym, co lubisz. I tak dalej... Właśnie dlatego ta potrawa inaczej smakuje w każdym yunnańskim domu, chociaż nazywa się cały czas tak samo :) Niezmienne pozostają ziemniaki i - w wersji kunmińskiej - chilli.
Z potrawą tą wiąże się anegdotka. Razu pewnego Piekielna Fantazja przyjechała do Kunmingu na wyżerkę w odwiedziny. My tutaj czym chata bogata, a ona się przypięła była do resztek z dnia poprzedniego - czyli właśnie do kartofelków po kunmińsku. Cóż, jako prawdziwa Polka tęsknotę za pyrami doskonale rozumiem. A Piekielna Fantazja zajada, zajada i... klnie jak szewc. Jacy głupi ci Polacy! - mlask - całe życie - mlask - wpieprzają kartofle - mlask - a żadnemu - mlask - ŻADNEMU - mlask, mlask - nie wpadło do głowy, że można je tak przyrządzić...

2014-08-15

碧螺春 Wiosna Malachitowego Ślimaczka

Z wielkim zdumieniem przeczytałam, że ta herbata to jedna z najsłynniejszych herbat z Jiangsu. Przecież naszymi, yunnańskimi biluochunami są zarzucone wszystkie sklepy herbaciane! No tak, Chiny są przecież krajem podróbek...
Dlatego nie powiem Wam nic o prawdziwym smaku Wiosny Malachitowego Ślimaczka znad Jeziora Tai. Zresztą - istnieje świetny opis po polsku. O wersji yunnańskiej opowiem jednak bardzo chętnie.
Zacznijmy od tego, że wiosna wiośnie nierówna. Zgodnie z tradycją herbatę powinno się zrywać tak, by był jeden pączek liścia i jeden młody liść z samego czubka gałązki herbacianej. Powinno się je oddzielić zarówno od tzw. "prawdziwych liści" 真叶, czyli liści w pełni rozwiniętych, jak i od "rybnych" (鱼叶) czy "łuskowych" (鳞片) nierozwiniętych liści z dołu gałązki. W praktyce - bywa różnie. Najdelikatniejsze, najsmaczniejsze i tym samym najdroższe biluochuny to faktycznie pączki i młode liście. Nie przeszkadza to jednak wcale sprzedawcom herbacianym oferować kilka klas tzw. biluochunów, które składają się z dużych, rozwiniętych liści. Zasada jest taka, że im jaśniejszy jest susz herbaciany, tym więcej jest w nim pąków liści herbacianych, czyli tym bardziej zbliżona jest ta herbata do prawdziwego biluochuna. Trzeba jednak zauważyć, że wielu Chińczyków z niewyrobionymi podniebieniami preferuje "mocniejsze" biluochuny, czyli takie oparte na samych liściach. Ku mojemu nieustannemu ubolewaniu, do tego grona zalicza się ZB...
Dlaczego jednak, skoro teoretycznie tylko "1+1" (pąk i liść), są tradycyjnymi Wiosnami, herbaty zrobione z innych liści też się tak nazywa? Oszustwo, podróbka czy niewiedza? Na początku mi się to bardzo nie podobało. Potem jednak zrozumiałam, że Yunnańczycy nazywają biluochunami wszystko, co ma podobną formę "ślimaczków" i co zostało spreparowane biluochunowymi metodami. Czyli: rano zbieramy liście, o południu je segregujemy, a wieczorem prażymy. Zwróćcie uwagę, że wszystko odbywa się w ciągu jednego dnia - herbata nie "nocuje", nie jest nieświeża. Całość tzw. prażenia to: podgrzanie shaqing, kończące oksydację enzymatyczną, suszenie z potrząsaniem, które powoduje naturalne zwijanie liści, oraz zwijanie połączone z pieczeniem. Cały proces odbywa się w jednym naczyniu, a z naszego punktu widzenia najważniejsze jest zwijanie, dzięki któremu biluochun zyskuje formę niedbale zwiniętych kuleczek. Legenda głosi, że pierwszy raz kuleczki powstały w ten sposób, że gdy dziewczę herbaciane wypełniło liśćmi do pełna herbaciany koszyk, zaczęło wrzucać herbatę za pazuchę, na obfity biust. Ogrzane ciepłem ciała liście zwinęły się i zaczęły intensywnie pachnieć. Nie wątpię, że ten sposób transportowania liści herbacianych musiał ówczesnym mężczyznom przypaść do gustu... Ciekawe, czy właśnie z tego względu zakochał się w herbacie cesarz Kangxi, który nie dość, że wymyślił dla tej herbaty obecną nazwę, to jeszcze zażyczył sobie dostarczania jej na cesarski dwór.
Nie dziwota. Herbata sama w sobie jest smaczna, a wieść gminna niesie, że krzewy herbaciane, z których ma powstać biluochun, sadzane są naprzemiennie z drzewami owocowymi: czy będą to brzoskwinie, śliwy, persymony, granaty czy morele, to już obojętne; najważniejsze, by liście herbaty wchłonęły boski kwiatowy i owocowy aromat. Ta sama zasada sadzenia powinna zresztą dotyczyć wszystkich typów herbat. Zgodnie bowiem z zastrzeżeniami Luo Lina, autora Wyjaśnień Herbacianych, "w ogrodach herbacianych niedobrze jest sadzić niewłaściwe drzewa, tylko osmantus, nieśplik, śliwa, magnolia, róża, sosna i bambus są dobrym uzupełnieniem, jednocześnie osłaniając [herbatę] przed śniegiem, szronem czy słońcem"*.
Co ciekawe, zgodnie z tradycją (i nazwą) herbata nasza powinna być zbierana tylko na wiosnę, a dokładniej - od Święta Zmarłych do Deszczu Zbóż. Oczywiście, tutaj również tradycja się rozmija z praktyką, bo istnieją również letnie czy jesienne herbaty robione na sposób biluochun i tak nazywane. Przyznać jednak trzeba, że te wiosenne są najbardziej aromatyczne i najdroższe.
Z ciekawostek: ponoć wprawnej herbaciarce oddzielenie liści chcianych od niepotrzebnych tak, by uzyskać pół kilo herbaty, zajmuje 3-4 godziny! W tym czasie liście sobie spokojnie oksydują, co zostaje przerwane dopiero podgrzaniem shaqing - dosłownie "zabijaniem zieleni". Jak to się odbywa? W ogromnej metalowej... hmmm... rynce - wiecie, taki płaski garnek z grubym dnem - nagrzanej do niemal 200 stopni wykładamy pół kilo posegregowanych liści, po czym, żeby się nie przypaliły, zaczynamy tą rynką potrząsać, aż każdy listek będzie oddzielnie. Należy uważać, żeby listków nie przegrzać - niedopuszczalne są zbrązowiałe łodyżki i liście. Trwa to zaledwie kilka minut.
Następna faza to mięcie/gniecenie rounian. Temperatura rynki spada do około 70 stopni; liśćmi trzeba potrząsać, prażyć je i zwijać. Powolutku odparowują resztki wody, listki nabierają właściwego kształtu. Zwija się je ręcznie; stąd też grubaśna skóra na dłoniach ludzi wykonujących to niewdzięczne zajęcie. Listki są przecież gorące! Trzeba uważać na to, by ich zbyt mocno nie ścisnąć - zbyt łatwo będą wtedy przywierać do rynki i zrobią się czarne, a w dodatku najpewniej się połamią. Gdy liście już będą prawie całkiem suche, czyli po jakichś 10 minutach, znów obniżamy temperaturę, by listki zwinąć w kuleczki. Cały czas podgrzewane do jakichś 50 stopni listki nieustannie trzeba kulać po rynce, by się ładnie zwinęły. I znów zmniejszamy temperaturę, do 30 stopni, by listki dosuszyć.
Jak widać, główną zasadą jest, by herbata nie opuszczała naczynia, w którym się praży, a potem suszy, a ludzkie ręce cały czas muszą ją pieścić, zmieniając listki w kulki. Gdy wreszcie liście opuszczają rynkę, herbata jest sucha, aromatyczna, zwinięta w kuleczki i gotowa do zaparzenia.
Parzyć ją należy jak każdą herbatę zieloną - nie wrzątkiem i nigdy nie dopijając herbaty do końca przed powtórnym zaparzeniem. W zależności od jakości można to robić wiele razy.
Jest też wyjście dla spieszących się/leniwych. Można zalać liście odrobiną zimnej wody jeszcze przed pierwszą kawą. Potem się przygotować do wyjścia do pracy: zjeść śniadanie, umyć się, zrobić sobie makijaż, zapijając solidną dawką kawy, a przed wyjściem zalać rozwinięte już liście tym wrzątkiem, który nam został po kawie.
Hmmm. Można to też zrobić w stylu ZB, to znaczy wsypać solidną garść liści biluochuna do litrowej butelki Tupperware, zalać wrzątkiem, poczekać, aż nabierze pięknego, żółtobrązowego koloru i pić ten wstrętny i gorzki napar z uśmiechem na twarzy...

*Luo Lin 罗廪, mingowski literat i słynny kaligraf, autor kilku cennych zwojów dotyczących herbaty, między innymi Wyjaśnień Herbacianych 茶解.
**Zdjęcie dzięki uprzejmości magli.

2014-08-13

Trawiasta Fala 薛濤

Xue Tao, bo to o niej mowa, stała się dla mnie nowym wzorem silnej kobiety. Była poetką, muzyczką, kurtyzaną. Zwłaszcza to ostatnie jest ciekawe. Urodę i wdzięk wykorzystała bowiem nie po to, by rządzić - a mogłaby, bo jej kochanek był wojskowym, który taką władzę miał. Historia, nie tylko chińska zresztą, pełna jest kobiet, które zaczynały rządzić przez łóżko i już tak zostawało. Ona jednak potraktowała łóżko jako drogę nie do władzy, a do wiedzy. Nie mając środków, by kształcić się prywatnie, najpierw została kurtyzaną (poza sztuką miłości, musiały się one zaznajomić również z poezją, tańcem i muzyką), a gdy już złapała w swe sidła bogatego kochanka - gubernatora Wei Gao - kształciła się nadal. Kurtyzanie w ogóle było łatwiej się uczyć. Nie musiała znosić humorów męża, który oczywiście miał się za jej pana i właściciela. Mogła zajmować się nauką i sztuką, a nie gotowaniem czy sprzątaniem. Nie musiała żyć tak, jak wypadało i jak się od porządnej kobiety oczekiwało - z definicji nie była porządna i mogła zająć się własnym rozwojem, a nie rodzeniem dzieci i spełnianiem zachcianek męża. Miała oficjalnego kochanka, to prawda. Kochanek jednak umarł, a wtedy nic już nie stało na przeszkodzie, by się przyjaźniła z innymi mężczyznami, na przykład z Yuan Zhenem i innymi poetami. Gdyby była czyjąś małżonką, a potem wdową, nie mogłaby tego robić. Przyjaźnie z wykształconymi i błyskotliwymi politykami i poetami było dla niej z pewnością bodźcem do ciągłej pracy nad sobą - choć z pewnością tyle samo czasu, co własnemu intelektowi, poświęcić musiała zabiegom pielęgnacyjnym, by się nią kochanek nie znudził. Zresztą... czy ja wiem? Ładna buzia z pewnością pomaga w znalezieniu kochanka, ale jeśli nie jest on kretynem, będzie wolał spędzać czas z inteligentną i ciekawą kobietą niż ze śliczną idiotką...
Czasy Trawiastej Fali to przełom VIII i IX wieku. W Chinach owego czasu normalnym było, że kobieta, choć nie dla niej były męskie stanowiska, mogła odebrać takie samo jak mężczyzna wykształcenie. Ojciec Xue Tao bowiem kształcił ją od dziecka i dziewczynka mając 8-9 lat pisała już wiersze i znała się na muzyce. Tylko dlatego zresztą mogła później zostać kurtyzaną - był to bowiem zawód przede wszystkim artystyczny. Kurtyzana to wprawdzie dość dobre tłumaczenie słowa 樂妓 (radosna/muzyczna prostytutka), ale już opis zawodu znacząco różni się od opisu kurtyzany. Leji to bowiem artystka - śpiewająca/tańcząca/grająca na instrumentach. Cała ewentualna reszta była raczej kwestią indywidualną między artystką a klientem. Ponieważ na towarzystwo dobrze wykształconej i ślicznej kurtyzany stać było tylko bardzo zamożnych ludzi, podejrzewać można, że raczej nie próbowali na dziewczętach wymusić seksu i że był to raczej miły dla obu stron dodatek.
I tak Trawiasta Fala umilała czas gubernatorowi, a w międzyczasie pisała wiersze. Nikt nie mówił, że ma mózg gorszy od męskiego i że pisanie czy czytanie jest zarezerwowane dla osób z penisem. Wręcz przeciwnie nawet! Ówcześni poeci bardzo cenili wiersze Xue Tao. I choć napisała ich tylko trochę ponad 400, a do dziś dotrwała około setka, nikt nigdy nie odmawiał jej subtelności i talentu.
Ile znacie Europejek tamtego czasu, które mogły się uczyć inaczej niż mniszki? Ile poetek? Muzyczek?

2014-08-12

望江公園 Park z Widokiem na Rzekę

Dzisiaj zapraszam na spacer po Parku Bambusowym, chyba jednym z najładniejszych miejsc w Chengdu. Tak naprawdę to się on nazywa tak jak w tytule, ale moim zdaniem bardziej poetycka nazwa pasuje doń lepiej. Jest bowiem piękny.
Jest to obecnie największy park bambusowy w Chinach; zresztą, na całym świecie nie znajdziemy wiele podobnych mu miejsc. Ja się nim zachwyciłam, choć spacerowałam po nim w deszczu; ponoć w słońcu jest jeszcze bardziej magiczny, z półcieniami i odcieniami zieleni, od malachitu po szmaragd i nefryt... Początkowo sadzano tu tylko bambusy syczuańskie, później chińskie, a w końcu kolekcję zaczęto uzupełniać o okazy zagraniczne. Wszystkie są doskonale opisane; gdyby nie lało jak z cebra, chętnie bym sobie tam połaziła dłużej. I tak pozwoliłam sobie na przemoknięcie - czasami nie mogłam wprost uwierzyć, że te bambusy są prawdziwe! Tak bardzo różniły się od wyobrażenia bambusa, które istniało w mojej głowie, że kolorystyka i budowa niektórych gatunków bardzo mnie zaskoczyły - podchodziłam więc i macałam, żeby sprawdzić, czy autentyczne... Niektóre wcale nie są zielone, a na przykład żółte, brązowe albo wręcz czarne! Jeszcze inny gatunek pokrywa biała "kreda", którą można sobie upaskudzić palce. Niektóre wcale nie są gładkie, a kolczaste. Liście różnią się rozmiarami, pnie kształtem. Ja to wszystko niby teoretycznie wiedziałam - ale dopiero, gdy je ujrzałam zgromadzone w jednym miejscu, pojęłam, jak zasadnicze są te różnice.
W parku znajdują się obiekty związane ze słynną poetką Xue Tao. Pierwsze z nich to grobowiec poetki - to ten kopiec na ostatnim zdjęciu. Oczywiście, to nie jest prawdziwy grobowiec - nie wiadomo, gdzie poetka została pochowana; z poezji wiemy, że gdzieś w okolicy, z widokiem na rzekę, ale gdzie dokładnie - ta informacja nie przetrwała. Tutaj więc wzniesiono grobowiec tylko na pamiątkę.
Kopiec ten nie jest żadną miarą jedyną po niej pamiątką - błądząc po bambusowym lesie, dochodzimy też do alabastrowego posągu:
Żaden z niego zabytek - powstał dopiero w 1984 roku - jednak pięknie się wpisał w zielonobambusowy krajobraz. Idźmy dalej.
Wśród licznych qingowskich pawiloników, porozrzucanych po całym parku, kryje się muzeum Xue Tao, a w nim ładnie zaprezentowana jej poezja - na deszczułkach przybitych do ścian i w metalowej księdze. Są też figurynki - przedstawiające poetkę, jak mniemam i inne artefakty. Szkoda, że brak tam choćby anglojęzycznych tłumaczeń przynajmniej paru wierszy. Cóż - będę się musiała sama za to wziąć...
W końcu doszliśmy do słynnej Studni Xue Tao 薛涛井
Ponoć to właśnie z niej poetka czerpała wodę niezbędną do wytwarzania... papeterii. Czyli ozdobnego papieru przeznaczonego specjalnie do pisania poezji. Wieść gminna niesie, że papeteria owa była czerwona, elegancka i delikatna - faktycznie musiała pasować do subtelnej poezji Xue Tao. Oczywiście, woda z tej studni służyła też doskonale innym celom - nadawała się do pędzenia bimbru, parzenia herbaty itd. Ponoć co rok syczuańscy włodarze pobierali z tej studni wodę, by zrobić "papeterię Xue Tao" (薛濤箋), doskonałą do poezji i notatek...
Podobało mi się tam. Spędziliśmy w tym parku ładnych kilka godzin, chroniąc się przed deszczem w Pagodzie z Widokiem na Rzekę, buszując wśród bambusów i wspominając wspaniałą poetkę.
Jeśli chcecie więcej poczytać o parku i znajdujących się w nim obiektach, polecam stronę internetową, z której dowiemy się jeśli nie wszystkiego, to przynajmniej bardzo dużo, a przy okazji zobaczymy niezłe zdjęcia. Dostępna jest w dwóch wersjach językowych: angielskiej i chińskiej.