2014-07-15

wiejska szkoła

Wy, Europejczycy, to mieliście fajne dzieciństwo. Ja dorastałam na wsi pod Yiliangiem. Nie miałam zabawek. Mieszkaliśmy w szkolnym internacie, w części dla nauczycieli, bo mama uczyła w podstawówce. Po lekcjach nauczyciele szli pomagać w uprawie pól; ja zawsze chodziłam z mamą, chociaż bałam się tych pól przeogromnie. Szkołę wraz z polami zrobiono na terenie dawnego cmentarzyska. Najbardziej to się bałam wychodka - wiesz, głęboka dziura w ziemi wykopana na cmentarzu, w dodatku w wychodku było ciemno... Oczywiście brak zabawek nie był najbardziej dotkliwy. Jeszcze bardziej nienawidziłam chodzić w ciuchach po starszym bracie. Ale najgorsze było jedzenie. Całą rodziną żywiliśmy się na stołówce. Nauczyciele mieli w sumie nieźle - czasem było nawet jakieś mięso. Ale dla dzieci mieszkających w przyszkolnym internacie co dzień było to samo: ledwo umyte ziemniaki w łupinach, niedbale pokrojone i ugotowane - tak jak się karmi świnie.

Jeśli chodzi o dzieciństwo, to fakt - nie musiałam chodzić do wygódki wykopanej na cmentarzu i miałam kupę zabawek, ale w ubraniach po starszym bracie chodziłam, tak samo zresztą niechętnie. Za to kobitka ta nie uwierzyła zupełnie, kiedy jej powiedziałam, że w wiejskich szkołach w Yunnanie warunki się przez te trzydzieści lat niespecjalnie zmieniły, bo gdy taką szkołę odwiedzałam ostatnio, dzieci codziennie jadły tylko kartofle z dzikimi, uzbieranymi przez siebie ziołami, a i wychodek wyglądał podobnie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Proszę, nie anonimowo!
Ze względu na zbyt dużą ilość trolli, musiałam włączyć moderowanie komentarzy. Ukażą się więc dopiero, gdy je zaakceptuję. Proszę o cierpliwość.