2013-05-31

fioletowy batat 紫紅薯

Ulubiony przez mojego Pana i Władcę ze względu na konsystencję (specjalnie, żeby mi opisać smak, nauczył się słowa "smooth" ;)), fioletowy wilec ziemniaczany podbił serca Chińczyków również dlatego, że ponoć zdrowszy jest od swego żółtego kuzyna - zawiera dużo selenu, fosforu, żelaza i witamin, które w dodatku są wyjątkowo łatwo przyswajalne. Sam batat jest lekkostrawny i łatwy w przygotowaniu - wystarczy go upiec lub ugotować i obrać ze skórki.
Jest cokolwiek droższy od tych pomarańczowo żółtych, których zapach już zawsze będzie mi się kojarzył z jesienno-zimowym Kunmingiem...
Na mące z fioletowego batata przyrządza się oryginalne kantońskie przekąski - chyba głównie dla koloru, w smaku różnica nie jest jakaś wielka, zwłaszcza, że smakują i tak nadzieniem.

2013-05-30

ciasto z morwami 桑子蛋糕

Mąż kupił piekarnik. Podobno dla mnie. Oczywiście, to on jest głównym pożeraczem stwarzanych przeze mnie potraw, więc niech nie udaje takiego dobrego.
Ad rem.
Piekę ciasta. Uwielbiam to! Ta satysfakcja, kiedy udaje się stworzyć coś z niczego, ta radość, kiedy smakuje. Ta nutka ryzyka, bo zawsze trochę modyfikuję przepis podstawowy. Ten zapach, unoszący się w całym mieszkaniu (nie żeby mieszkanie było specjalnie duże...). Te miłe godziny obżarstwa: ciasto do kawy, ciasto zamiast śniadania, ciasto bez okazji :)
Przepis na ciasto jest maminy - w internecie łatwo znaleźć, chodzi o takie półkruche, jak choćby spód do szarlotki.
Zamiast jabłek dodałam jeżynki. Morwy znaczy. Naprawdę można się pomylić, nawet mój tato nie rozpoznał na pierwszy rzut oka. U nas najpopularniejsze są owoce morwy czarnej, faktycznie zbliżone do jeżyn, i wyglądem, i smakiem.
Ciasto...
Przyjaciele mojego Pana i Władcy wzięli na wynos. Całość. Po całym mieszkaniu szukali, czy nie ukryłam gdzieś jeszcze kawałka. Zostało tylko wspomnienie - i zdjęcie:

2013-05-29

玉手鐲 jadeitowa bransoletka

Jakiś czas temu dostałam prezent. Szwagierka podarowała mi jadeitową bransoletkę. Dar ten mnie oczywiście wzruszył, ale i zaniepokoił. Zwłaszcza, gdy mi ją wcisnęła na rękę i powiedziała, że mam nie zdejmować. Zaczęłam jej mówić, jaka jestem nieostrożna, jak podczas zabaw z dziećmi nabijam sobie siniaki itp., ale była nieugięta. Mam nosić, bo to dobre dla zdrowia i mam się nie przejmować tym, że może popękać.
No dobrze. Ale noszenie na ręku czegoś tak kosztownego mnie dość przeraża...
W Chinach taka bransoletka to skarb. Skarb nie tylko ze względu na jakość kamienia, z którego została stworzona, nie tylko ze względu na trudność wykonania, ale przede wszystkim dlatego, że ma milion znaczeń. Może być symbolem szczęścia, miłości, modlitwą. Chińczycy wierzą, że założenie go na rękę przyniesie szczęście, pokój, wieczną miłość czy radość, a także, oczywiście, bogactwo. Kobiety, które noszą takie bransoletki, niejako z automatu stają się eleganckie i delikatne. Jadeit chroni je przed zranieniem i przynosi szczęście. Istnieją legendy miejskie na temat wypadków, z których kobiety wychodzą cało i zdrowo - ale ich bransolety poszły w drobny mak. Podobno to one chronią życie swych właścicielek. Podobno jadeit zmienia barwę w miarę noszenia. Zależy to od szczęścia i zdrowia właścicielki. Jedna z moich nauczycielek opowiadała, że ma dwie bransoletki, których nie zdejmowała 30 lat. Kiedy zaczęła je nosić były takiego samego koloru; jedną dostała od męża, drugą od teściowej. Z czasem ta od męża zaczęła być coraz świetlistsza, a ta od teściowej coraz ciemniejsza. Nauczycielka wierzyła święcie, że to dlatego, że mąż ją bardzo kochał, a teściowa nie znosiła...
Podobno jadeit może chronić zdrowie. W Chinach każdy zna powiedzenie "Człowiek opiekuje się jadeitem trzy lata, a jadeit człowiekiem całe życie" (人養玉三年, 玉養人一生). Podobno poprawia przepływ krwi i energii, dobrze działa na skórę, poprawia odporność, wspomaga w walce z chorobą. Dawni chińscy lekarze powiadali nawet, że "na niektóre choroby nie pomogą lekarstwa, za to noszenie jadeitu może je wyleczyć" (有的病吃藥不能醫好,經常佩玉卻可醫).
Żeby jednak jadeit dobrze działał, trzeba się nim zaopiekować. Jak?
1) Unikać zetknięcia z twardymi powierzchniami (to chyba oczywiste, że nie powinniśmy go rozwalić w drobny mak).
2) Chronić przed kurzem i brudem (też dość uniwersalna zasada).
3) Jeśli wisi na czymś niejadeitowym, na przykład jest wisiorkiem na srebrnym łańcuszku, należy go od tego srebra separować, jeśli go akurat nie nosimy.
4) Chronić przed perfumami czy płynem do naczyń i wszelką chemią.
5) Nie kłaść na słońcu, lepiej w cieniu.
6) Miejsce spoczynku jadeitu winno być odpowiednio nawilżone.
Oczywiście, to tylko główne zasady.
Zupełnie inną kwestią jest ocena jego wartości - to jednak jest dla mnie zadanie zbyt skomplikowane, więc nie będę się na ten temat szerzej wypowiadać.
Mam bransoletkę. Nie zdejmuję jej wcale, zgodnie z prośbą szwagierki. Od czasu do czasu niechcący w coś nią stuknę, od czasu do czasu kapnie na nią jakiś detergent. Nie zauważyłam zmiany koloru ani pęknięć. Nie zauważyłam wpływu na zdrowie. Ale jest piękna i jest moja, więc po prostu będę ją nadal nosić :)

2013-05-28

Chili con carne 辣椒湯

Lubię moją udawaną Irankę z wielu powodów. Jednym z nich jest niewątpliwy talent kulinarny i zamiłowanie do prezentowania potraw, które jem po raz pierwszy w życiu.
Tym razem na stół wjechało meksykańskie danie wymienione w tytule. Uwielbiam wołowinę w każdej postaci, ale ponieważ ani Czerwony Blask, ani ja nie możemy oddychać chilli, Iranka przyrządziła je trochę łagodniej, a dla siebie i ZB pokroiła tutejsze świeże chilli, żeby można było sobie doprawić. ZB oczywiście wrzucił chili długości palca do miseczki.
Jemy. Rozmawiamy. Pijemy piwko.
Iranka patrzy na ZB, czerwonego na twarzy i milczącego od kilku minut: OMG, co Ci się stało?? Czyżby było za ostre?
ZB usiłuje zachować twarz: nie, jest przepyszne, chyba musiałem trafić na duży kawał czosnku.
Zbiorowy wybuch śmiechu: w żadnej dzisiejszej potrawie nie było czosnku...
Ale już wiemy, że nasza trójka zawsze, gdy przesadzimy z przyprawami, będzie zrzucać winę na czosnek :)
Zdecywilizowałam własnego męża i nie potrafi już jeść chilli, co w Kunmingu wydaje się być kalectwem pierwszej wody - tutaj chilli dodaje się nawet do rosołu...

2013-05-27

eukaliptusy w starym Kunmingu 老昆明的桉樹

W jednej z moich ukochanych książek o Kunmingu, Kunmińskich Wspomnieniach Zhao Zhengwana (昆明憶舊 - 趙正萬), natrafiłam na artykuł, który bardzo mnie poruszył. Będzie o eukaliptusie w Kunmingu. Temat nie zwiastuje grozy, prawda?

Gdyby policzyć stare drzewa przy kunmińskich ulicach, zapewne najwięcej znaleźlibyśmy eukaliptusów. Kunmińczycy mówią nań „okcydentalne drzewo kardamonowe” (洋草果樹). W przeszłości było ich w mieście bardzo wiele.
Drewno eukaliptusowe nie jest specjalnie dobre, łatwo się odkształca, zapach świdruje w nosie, dlatego też jest tanie. Pasuje do pałaców jak wół do karety; nie tylko nie da się z niego wytwarzać mebli czy innych drobiazgów, nie może posłużyć nawet jako materiał budowlany. Biedne drzewo, nikt go nie postrzega jako cenne czy warte ochrony. Podczas poszerzania dróg i budowy domów, jeśli tylko trochę zawadzało, bez wyjątku je ścinano. Szło na podpałkę – ale nawet do tego się specjalnie nie nadawało, nie dając ciepła ni blasku. Brali je okoliczni wieśniacy: robili z eukaliptusów kładki, ogrodzenia dla świń, deski klozetowe w sławojkach... Wszyscy traktowali eukaliptus jak drewno drugiego sortu.
Później rybacy znad Jeziora Dian zaczęli robić z eukaliptusa łódki; nie wiadomo czy dlatego, że eukaliptus jest wodoodporny, czy po prostu dlatego, że nie stać ich było na lepszy materiał. Tak to eukaliptus wspiął się na wyższy szczebel w hierarchii materiałów. Odtąd w okolicznych wioskach często można było ujrzeć, jak kilku osiłków piłowało wspólnie grubaśne i nierówne pnie eukaliptusów. Gdy byłem mały, też widywałem łódki z eukaliptusów na okołokunmińskich wodach, klepki łączono wielkimi, żelaznymi gwoździami, a mniejsze i większe szczeliny bez wątpienia wymagały wypełnienia płótnem i kitem.
Pamiętam, że gdy byłem dzieckiem, w starym mieście wiele ulic było w całości obsadzonych eukaliptusami, grubymi i wysokimi. Gdy tylko zerwał się wiatr, cieniutka kora odpadała od drzew; niektórzy zabierali ją na rozpałkę, a jeśli nie mogli się doczekać wiatru, sami odkrawali kawałki kory sierpami. Co ciekawe, inne drzewa najbardziej boją się odkorowania, podczas gdy eukaliptus dokładnie odwrotnie, co urósł kawałek, zrzucał warstwę kory.
Pamiętam, że z jednego z okien naszego domu, codziennie wieczorem można było ujrzeć wyłaniające się zza wyłomu murów miejskich potężne eukaliptusy. Wysoko, w rozgałęzieniach konarów, budowały swe gniazda kruki. Gdy zachód słońca zaczynał barwić niebo purpurą, kruki wzlatywały, tańcząc w powietrzu swe kadryle i hałasując aż do ciemnej nocy, kiedy wszystko cichło.
Pamiętam, że przy Małej Wschodniej Bramie 小東門 [...] eukaliptusów było sporo, jednak w sercach dzieci były one przerażające. W owym czasie zmarłe noworodki wieszano na gałęziach, na rozdziobanie krukom. Dlaczego? Powiada się, że w owym czasie higiena stała na takim poziomie, że śmierć dziecka przy porodzie bądź tuż po nim nie była rzeczą niezwykłą. Matki, nie znające się na zagadnieniach higieny i biologii, wierzyły, że śmierć spowodowały „duchy krótkiego żywota” (短命鬼), czyli duchy osób, które żyły za krótko. Tylko okrutne powieszenie doczesnych szczątków dziecka i wydanie go w ten sposób krukom na żer uchronić mogło matkę przed ponownymi odwiedzinami ducha. W ten sposób eukaliptusy stały się drzewami nieczystymi i zwiastującymi nieszczęście, a dzieci bały się między nimi bawić.
Teraz zaczęto wytwarzać olejek eukaliptusowy z liści. Nie wiem, czy to nie przyczyni się do wytrzebienia pięknych drzew? Już teraz częstym widokiem są wyłysiałe konary, jaki koniec czeka więc eukaliptusy za kilka lat?
Mogę powiedzieć, jaki. W chwili obecnej eukaliptusy można spotkać właściwie tylko w parkach, stare sztuki. Nowych się nie sadzi i nie lubi. Dlaczego tak jest – wytłumaczę za jakiś czas. Tymczasem zostawiam Was z wizją duchów krótkiego żywota, uciekających czym prędzej z porozdziobywanych przez kruki ciałek noworodków, uwieszonych na eukaliptusach...

2013-05-26

transwestyci 人妖

Poranną kawę zaczęłam przy artykule pana Piotra Druzgały o tajskich transwestytach kathoey. Tak się składa, że akurat kilka dni temu rozmawiałam o nich z moją tajską siostrzyczką Piękną Zacną. Ja sama akurat nie byłam jeszcze nigdy w Tajlandii, nie znam też żadnego transwestyty; zawsze mi się wydawali biedni, bo napiętnowani i nieakceptowani. Gdy jednak podzieliłam się tą opinią z Tajką, rzekła ona, że ona zna wiele takich osób i że zdecydowanej większości wcale nie trzeba współczuć. Zapytani, jak się czują uwięzieni w ciele przeciwnej płci mówią, że cieszą się, że mogą spróbować życia kobiety i że w następnym wcieleniu też by tak chcieli. Oczywiście pod warunkiem, że znowu będą mieszkać w Tajlandii, bo tylko tutaj można być swobodnym bez względu na płeć.
No dobrze, mówię, nie całkiem przekonana. Ale Ty jesteś z dużego miasta, gdzie pewnie jest bardziej swobodne podejście i większa akceptacja dla tego typu spraw. Co jednak z dziećmi, które urodziły się w nieswojej skórze na głębokiej wsi? Czy tam też ludzie będą akceptować tego typu zjawisko?
Tajka myśli, myśli, w końcu mówi: trudno mi określić bez dokładnego sprawdzenia; nigdy mnie ten temat aż tak nie pasjonował. Wydaje mi się, że dla buddyjskiej części społeczeństwa, a przede wszystkim dla Tajów (etnicznych) nie będzie to problemem. Konflikty natomiast mogłyby się pojawić u trzech grup: tajskich mniejszości etnicznych, żyjących daleko od cywilizacji i posłusznych swoim bogom, Tajów chińskiego pochodzenia jeśli żyją zgodnie z tradycją - bo w chińskiej psychice bariera płci jest bardzo wyraźna, a przede wszystkim u Tajskich muzułmanów.
Patrzę na nią uważnie. Ale przecież Ty jesteś z chińskiej rodziny, skąd więc Twoja akceptacja dla tego aspektu tajskiej kultury?
Tajka uśmiecha się do mnie, mrużąc oczęta do stopnia, w którym dostrzeżenie ich nie jest prawie możliwe i mówi: bo tajską kulturę pokochaliśmy z taką samą siłą, z jaką dziadkowie znienawidzili Chiny.
A potem były długie godziny opowieści rodzinnych, ale to już w kolejnym tajskim wpisie :)
PS. Zwróćcie uwagę na to, jak się nazywa taka osoba po chińsku: 人妖 czyli "freak / demon / transvestite / transsexual / ladyboy". Wsadzenie do jednego worka transseksualistów, transwestytów, demonów i dziwolągów jest wprawdzie normalne w wielu kulturach, ale chyba tylko Chińczycy robią to oficjalnie i słownikowo...
PS.2 Na deser piosenka jednego... jednej... zresztą, czy to ważne? z najbardziej uwielbianych transwestytów w Tajlandii. Przed państwem Bell Nuntita!

2013-05-25

liściasta sztuka 葉雕藝術

Huang Taisheng 黃太生 pochodzi z prowincji Jiangsu, konkretnie z Taizhou, miasta rodzinnego Hu Jintao, byłego sekretarza generalnego KPCh. Jest artystą, tworzącym miniaturowe a piękne dziełka na liściach i płatkach kwiatów. Po internecie krąży prezentacja powerpoint o nim i jego dziele; wszystkie zdjęcia pochodzą właśnie z niej.
Huang Taisheng studiował m.in. na Akademii Sztuk Pięknych Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej oraz na wydziale sztuk pięknych Uniwersytetu Qinghua. Techniki rześbienia w liściach nie nauczył go jednak żaden sławny artysta - wynalazł ten sposób sam. Choć on nic na ten temat nie mówi, mnie się wydaje, że inspiracją mogły być tradycyjne chińskie wycinanki na równi z kaligrafią i pieczątkarstwem. Mistrz Huang potrafi wyczarować wszystko: portrety, zwierzęta, kwiaty, krajobrazy, tradycyjne napisy i wzory. W 1994 roku jego dzieła wylądowały w Księdze rekordów Guinnessa; następne zaszczyty posypały się jak z rękawa, a muzea wykupują jego dziełka na potęgę. Fakt, są śliczne :) Mnie chyba najbardziej uwiodły te wycinankowate...
Całą prezentację znajdziecie tutaj. Co ciekawe, o jej istnieniu dowiedziałam się od zupełnie niezsinizowanej cioci... :D

2013-05-24

taksówki

Tak wyglądają kunmińskie taksówki.

Jeśli jakaś tak nie wygląda, a chce Cię podwieźć, to znaczy, że jest nielegalna. Nielegalne taksówki, bez względu na kolor pojazdu, nazywamy "czarnymi samochodami" 黑車.

2013-05-23

麻花 kwiaty konopi

To tylko nazwa. Nie o florze bowiem ta notka, a o jednej z moich ukochanych przekąsek, która właśnie tak się nazywa. W dalszej części wpisu używać będę jednak fonetycznego spolszczenia, a nie dokładnego tłumaczenia nazwy chińskiej: mahua.
Mahua to tradycyjna przekąska mączna, smażona w głębokim tłuszczu. Nie nazwę jej pączkiem, bo ma skład i konsystencję całkiem inną, poza tym "chińskim pączkiem" zwykłam nazywać inną przekąskę, tzw. oleisty pasek 油条, o którym jeszcze wspomnę.
Jest słynnym produktem regionalnym w dwóch miejscach: w prowincji Hubei i w Tianjinie. Dwie wersje przekąski różnią się smakiem i wielkością - tianjińskie mahua są twardsze i dużo większe, a hubejskie są chrupkie i mniejsze.
Najprostszy przepis: weź ciasto, zapleć je w warkocz i usmaż w głębokim oleju. Ponieważ potrzebuję dokładniejszego opisu, żeby móc mahua przyrządzić, zaczynam myszkować. Dowiaduję się m.in. że:
1) dawna nazwa mahua to 鉸鍊棒 czyli "pałka z zawiasów". Pewnie chodzi o to, że ten "warkocz" ciasta wygląda jak zawiasy, a że mahua są długie, to pałka...
2) Mogą być słodkie albo słone.
3) Przepisów jest milion, a większość zakłada wykonanie przekąski dla wygłodzonego pułku. Pewnie dlatego, że teraz już rzadko robi się mahua w domu, wygodniej kupić - przepisy są więc dla knajpek, które chcą zacząć wytwarzać.

W końcu znalazłam.
Składniki:
*2 szklanki mąki
*szklanka cukru pudru
*duża szczypta soli
*proszek do pieczenia
*jajko
*trochę wody (w przepisie dwie łyżki, w praktyce ile ciasto weźmie)
Wykonanie:
1) wymieszać mąkę, cukier, sól i proszek do pieczenia.
2) dodać jajko i wodę.
3) wyrobić na gładkie i niezbyt twarde ciasto - ręcznie około pół godziny, ale mam mikser :)
4) pokroić na długie paseczki. Najlepiej rozwałkować ciasto na gruby placek (około pół centymetra grubości), obkroić brzegi tak, by został prostokąt i wtedy pokrojenie na paseczki to już pikuś.
5) chwycić za oba końce paseczka i "upleść warkoczyk" - ja łączę końce, a potem zaczynam skręcać. I tak kilkadziesiąt razy...
6) można smażyć - wrzucać do rozgrzanego oleju i smażyć na złoto - około cztery minuty. Chrupiące się zrobią dopiero, gdy ostygną. Można przechowywać w metalowych pojemnikach jak pierniczki czy inne kruche ciasteczka mniej więcej tydzień. Potem robią się miękkie i dość obrzydliwe...
To przepis podstawowy. Można dodawać zmielone orzechy, sezam czy migdały, mleko zamiast wody, do ciasta można dodać trochę oleju, można robić z innej niż pszenna mąki - pomysłów są setki. A ja...
Ja zrobiłam raz. I wystarczy. Roboty dużo, a i przejeść się we dwójkę nie da. No i przecież mamy niedaleko mahuarnię:

2013-05-22

tradycyjny wyrób popcornu :)

Widzicie to coś, co wygląda jak skrzyżowanie batyskafu z armatą i katarynką? :) To właśnie tam wsypuje się kukurydzę, zamyka szczelnie, podgrzewa i bum!!! za każdym razem ten huk mnie tak samo przeraża.

A kukurydza jest słodka :)

2013-05-21

kaczka po pekińsku 北京烤鴨

Nie spróbowałam podczas pobytu w Pekinie. Ale, szczerze powiedziawszy, niespecjalnie żałuję. Yunnan też słynie ze swoich kaczek; są trochę inaczej podane i moim zdaniem smaczniejsze, ale ponieważ niedaleko domu mamy piekarnię kaczek po pekińsku, w których jedną kaczkę można nabyć za jedyne 30 yuanów (około 15 złotych).
Nie jest to dużo, ale też nie jest to kaczka po staropolsku, która ledwo wchodzi do gęsiarki. Kaczuszki są malutkie i chudziutkie, więc niedużo toto waży. Dla mnie i dla Fana na kolację wystarczy połówka. Oczywiście, w zestawie są naleśniczki do zawijania mięska
i szczypior czosnku dętego - podobno tradycja nakazuje do kaczki podawać dymkę, ale u nas zawsze jest to "duża cebula z Zhangqiu", sprowadzana prosto z Shandongu - a także słodki mączny sos do maczania mięska.
Kaczka jak kaczka. Skórka chrupiąca, dobrze spieczona - na sto procent nie była pieczona nad żywym ogniem, a już na pewno nikt się nie wysilił, by w piecu napalić drewnem drzew owocowych. Ale przypieczona fajnie. Mnie jednak bardziej zastanowiło i zachwyciło krojenie. Otóż: ta pani, która trzymała w dłoni nóż, pokroiła kaczkę na dokładnie tyle plasterków mięsa, ile zostało mi wręczonych naleśniczków. Ja rozumiem, że lata praktyki, ale i tak mnie zaskoczyła :) No i to sprawne oddzielenie mięska ze skórą,
którym zajmuję się ja, od kości mniejszych i większych,
które obgryza mój Pan i Władca...
Technika spożywania: bierzemy naleśnik na dłoń.
Maczamy mięsko w sosie i kładziemy na naleśniku.
Dokładamy czosnek dęty.
Zakrokietowujemy.
i wsadzamy krokiecik do dzioba. Mniam!

2013-05-19

Muzułmanin

Opowiadam mojej Tajce o muzułmance. Tajka najpierw umiera ze śmiechu, a potem, ocierając łzy radości, kiwa ze zrozumieniem głową i mówi:
U nas też jest sporo muzułmanów. Tata miał takiego kolegę, muzułmanin pełną gębą. Pił do upadłego, żarł wieprzowinę jak się patrzy, ba, właśnie wieprzowinę najbardziej lubił. Jak się go zapraszało na imprezę, trzeba było pamiętać tylko o jednym: nie wolno wypowiedzieć słów "alkohol" i "świnia" oraz ich pochodnych. Gdyby, nie daj Allah, przestrzec go, że na półmisku jest wieprz, toby nie mógł z czystym sumieniem zjeść. Gdyby ktoś powiedział, że chce spełnić toast wódeczką, toby musiał wyjść. A tak - z kompletnie czystym sumieniem, mimo oczywistej świadomości tego, co spożywa - jadł i pił delikatesy, których w domu mu jeść nie było wolno...
A już myślałam, że kołtuństwo religijne to tylko w Polsce i w Chinach... :D

2013-05-17

餛飩 uszka

Zawsze, gdy nachodzi mnie nieprzeparta ochota na pierogowe cosie, dziękuję Buddzie, że mnie przywiódł do Chin. Nie to, że nie umiem sama sobie zrobić pierogów. Umiem. Tradycja rodzinna z wieloosobowym lepieniem setek pierogów nie umrze wraz ze mną, bo lepienie pierogów to dla mnie prawdziwa przyjemność. Chińczycy jednakowoż ułatwili mi życie do granic możliwości.
Po pierwsze: właściwie na każdym targu można nabyć świeże, pokrojone już na krążki czy plasterki, ciasto pierogowe.
Kosztuje złotówkę za pięćdziesiąt sztuk, więc nie jest to duży wydatek. W domu wystarczy zrobić farsz - i każde pierogi, o jakich marzycie, są dostępne w pół godziny. Biorąc pod uwagę fakt, że moja kuchnia jest mocno minimalistyczna i nie miałam nawet wałka, gotowe ciasto pierogowe jest spełnieniem moich marzeń.
Oczywiście, w tutejszych sklepach, tak samo jak w naszych, dostępne są niedobre pierogi mrożone. Nie wracajmy do tego tematu.
Miejscem, które pokochałam od pierwszego wejrzenia jest uszkarnia.
Siedzą tam sobie codziennie matka z córką i lepią.
Asortyment mają niewielki: pierogi z mięsem, uszka z mięsem i czosnkiem bulwiastym oraz krokiety wiosenne. Można do nich wejść tak po prostu i zanabyć to, co już zdążyły danego dnia przygotować. Szkopuły są dwa. Pierwszy to fakt, że panie pracują tylko w godzinach 10-13 i 16-19. Teoretycznie. W praktyce kończą, gdy sprzedadzą cały przygotowany towar, czyli czasami godzinę wcześniej. Drugi to fakt, że jeśli nawet jest otwarte i na stoliku roi się od pierogów, niekoniecznie zostaną nam one sprzedane. U pań tych można bowiem zamówić pierogi czy uszka z wyprzedzeniem, na określoną godzinę. I jeśli sprzedadzą "naddatki", to przygotowanych pod zamówienie nie oddadzą obcemu.
Wstępujemy tam zawsze, gdy jest nam po drodze. Uwielbiamy bowiem rosół z uszkami.
Tak, Chińczycy wsadzają uszka - wontony do plus minus rosołu - zupy na mięsie bądź warzywach, czasem z dodatkiem makaronu. Tak, i uszka, i makaron :)
Nasza ulubiona wersja to zdecydowanie ta z zupą z wodorostów i malusieńkich krewetek rzecznych.
Składniki (dla 2 osób):
  • dwie porcje uszek z mięsem - w zależności od wielkości uszek i pojemności żołądka 5-15 uszek na osobę
  • suszone wodorosty, suszone krewetki
  • dodatki, np. zielona cebulka, czosnek bulwiasty, kapusta pekińska albo inna, czosnek
Wykonanie:
1) Wodorosty i suszone krewetki porządnie namoczyć. Najlepiej zrobić to poprzedniego dnia.
2) Uszka ugotować. Nie robimy tego bezpośrednio w zupie, ponieważ nadzienie jest z surowego mięsa i trzeba je gotować naprawdę długo.
3) W międzyczasie posiekać dodatki, np. kapustę pekińską, zieloną cebulkę, czosnek bulwiasty albo zwykły, co kto lubi.
4) Ugotować krewetki i wodorosty w odpowiedniej ilości wody. Odpowiednia jest taka, żeby starczyła akurat do przykrycia uszek w dwóch miskach. My zazwyczaj odmierzamy to tak, że skoro będziemy jedli w dwóch miskach, a w każdej do połowy będą sięgać uszka i dodatki, to znaczy, że pełna miska wody wystarczy na zupę dla dwojga.
5) Odcedzić uszka i wsadzić je do dużej, głębokiej miseczki (nasze barszczówki są mniej więcej 2-3 razy za małe), przykryć zieleniną czy innymi dodatkami. Zalać zupą. Ewentualnie dosmaczyć sosem sojowym i octem, najlepiej ciemnym. Gama przypraw jest duża, przecież niektórzy lubią z chilli, pieprzem, większą ilością warzyw, z czymkolwiek. My lubimy nawet soli nie dodawać do zupy - przecież uszka się gotowały w wodzie z solą...

2013-05-16

Bank Hotel 邦克飯店

Dzisiejszy wpis nie jest reklamą tego hotelu. Chyba nie potrafiłabym z czystym sumieniem reklamować hotelu, w którym pokoje kosztują 600 złotych za dobę.
Przechodziłam koło tego hotelu milion razy. Nigdy nie zwróciłam na niego uwagi. Dopiero niedawno przykuła moją uwagę jego nazwa: Bank Hotel.
Angielskie słowo bank ma wiele znaczeń, więc chciałam sprawdzić, o które z nich chodziło twórcom hotelu.
O żadne. Nazwa została przetłumaczona fonetycznie: bang-ke.
Albo o przynajmniej dwa.
Po pierwsze: hotel znajduje się nad brzegiem (bank) kunmińskiej Wisełki - Rzeki Panlong. Po drugie, wybudowany został za pieniądze jednego z tutejszych banków. Oczywiście nieoficjalnie.
W zasadzie pozostawienie "tłumaczenia" fonetycznego przestało mnie dziwić :)

2013-05-15

炸茄盒 smażone pudełka z bakłażanów

Jak zrobić pudełko z bakłażana? Nawet moja, mocno rozbudowana wyobraźnia, nie daje rady. Ale to takie umowne pudełko. Bo czym pudełko się wyróżnia? Tym, że można coś do niego włożyć. I ta potrawa polega właśnie na tym, że w bakłażanie "schowane" jest mięso. Zobaczcie sami:
Sądząc z pozorów, nikt by się nie domyślił, że w środku jest mięso. Z tego morał: nie należy oceniać książki po okładce ;)

Składniki:
*mielone mięso - garstka
*okrągły, podłużny bakłażan - taki podobny do ogórka. Do zastąpienia cukinią albo właśnie twardym ogórkiem.
*jajko i mąka jako panierka
*przyprawy: sól, pieprz, co kto lubi
*zagęstnik: mąka/mąka ziemniaczana wymieszana z wodą

Wykonanie:
1) zrobić farsz: mielone wymieszać z solą i pieprzem oraz zagęstnikiem. Ma się kleić.
2) bakłażan pokroić parami, tak, by po dwa dość solidne plasterki bakłażana łatwo było potem połączyć jak markizy.
3) posmarować mięsem i skleić "markizy".
4) obtoczyć w jajku i mące
5) smażyć w głębokim tłuszczu, najpierw z jednej, potem z drugiej strony, aż panierka będzie złota. Frytownica jest idealna, ale można też użyć woka.
Pamiętajmy, że farszu musi być mało, inaczej bakłażan nam się rozleci, zanim farsz będzie usmażony.

2013-05-13

Stuletnie jaja 皮蛋

Ponieważ informacje o tym, jak powstają, można znaleźć nawet na wiki, nie będę powtarzać. Kiedy zaczynałam przygodę z Azją na Tajwanie, przekąska ta mi śmierdziała i nie chciałam spróbować, zwłaszcza, że wszyscy znajomi Tajwańczycy twierdzili, że "to nie dla białych", "biali tego nie jedzą".
Dziś jestem koneserką. Wiem, że najlepsze są takie, w których białko zdążyło się zrobić przezroczyste, a żółtko dzieli się na stwardniałą zielono-czarną oraz półpłynną żółtoszarą masę. Uwielbiam te jajka! W Kunmingu podaje się je najczęściej jako przystawkę, w ostrym sosie,
albo w kleiku ryżowym.
Jeśli mielibyście kaprys spróbować, to szukajcie na targach i w sklepach czegoś, co wygląda tak:
A skąd się w ogóle taki przysmak wziął?
Jedna z legend mówi, że sześćset lat temu, za czasów dynastii Ming, w Hunanie, żył sobie facet, całkiem zwyczajny, który dnia pewnego w dole pełnym gaszonego wapna (resztki zaprawy murarskiej) pozostałym po ukończonej dwa miesiące wcześniej budowie domu, znalazł jajka. Gdy spróbował, stwierdził, że gdyby dodać trochę soli, byłby to hit kuchenny i zaczął je produkować na wielką skalę.
Tak naprawdę do dziś receptura nie bardzo się zmieniła - nadal trzeba wsadzić osolone jajka do wapna zmieszanego z gliną. Choć istnieją bardziej nowoczesne metody, prawdziwi koneserzy wolą jajka przygotowane tradycyjnie :)
U nas na stole jajka pojawiają się regularnie - oboje lubimy. Nie dla białych, terefere. Nawet moi Rodzice polubili :)

2013-05-12

Muzułmanka

ZB ma taką koleżankę, Huikę, z liceum jeszcze.

To ta po prawej. Nie widać, prawda? Nie nosi nawet chusty. Generalnie to nie rozpoznałabym na ulicy, że mam do czynienia z reprezentantką akurat tej religii. Postępowa taka bardziej. Religia wychodzi w praniu: przy każdym spotkaniu klasowym sporządza się potrawy niewieprzowe, specjalnie dla niej.
Takoż i my urządziliśmy ostatnio imprezę dla kolegów licealnych Pana i Władcy. Czegoż tam nie było! Grzaneczki, udziec barani, kurczak nadziewany wątróbką, ciasto morelowe, cuda na kiju. Ani jednego dania z wieprzowiny, bo muzułmanka.
Impreza się kończy.
Pytanie: co rzeczona muzułmanka wzięła na wynos?
Odpowiedź: nalewkę pomarańczową.
Kurtyna.

2013-05-11

Kurczak w sosie sojowym 醬油雞

Jest to jedna z najbardziej rozpoznawalnych i ukochanych potraw w Yuxi. Kurczak jest faktycznie przepyszny - ale kurczak w zasadzie zawsze jest przepyszny. Sekret tego konkretnego przepisu tkwi w suszonych papryczkach chilli, które smakują całkiem inaczej niż świeże.
Składniki:
*kurczak, najlepiej tłuściutki i względnie młody.
*butelka sosu sojowego (w tradycyjnych przepisach trzeba dać sosu dwa razy mniej niż kurczaka, jeśli wziąć pod uwagę wagę)
*cukier
*olej sezamowy
*suszone chilli - u nas kilka garści, ale jeśli nie przepadacie za bardzo pikantną kuchnią, to lepiej nie przesadzać, najlepiej wymieszane w równych proporcjach z pieprzem syczuańskim
*trochę wódki, trochę wody
Wykonanie:
1) Kurczaka ugotować i pokroić na plastry grubości palca. W wersji chińskiej z kośćmi, w wersji polskiej zamiast całego kurczaka można wziąć tylko piersi bądź nogi.
2) W międzyczasie w osobnym garnuszku zagotować wszystkie inne składniki z wyjątkiem sosu sezamowego.
3) I teraz dwie wersje: albo po prostu polewamy ugotowanego kurczaka sosem i dodajemy oleju sezamowego, albo kurczaka gotujemy chwilę w sosie. To zależy przede wszystkim od tego, jak słony był wykorzystany przez Was sos sojowy. Jeśli jest bardzo słony, lepiej nie przesadzać z gotowaniem, bo kurczak będzie niezjadliwy.
4) Zostawić kurczaka na pół godziny, żeby się przegryzł.

2013-05-10

Ulica Huashan Zachodnia 華山西路

Zachodnia część ulicy Huashan to spory pagórek, z którego się schodzi, pokonując drogę od Świątyni Konfucjusza do Szmaragdowozielonego Jeziora. Choć pokonuję tę trasę od paru ładnych lat z hakiem, dopiero kilka dni temu zauważyłam tabliczkę

informującą, że numer 92 przy Huashan Zachodniej jest położony 10 metrów dalej. I strzałka. Z ciekawości zajrzałam:

Kocham Kunming :)