2011-12-31

gwoli podsumowania

Rok 2011 był ciekawym przykładem ilustrującym powiedzenie "nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło", czyli 塞翁失馬 w wersji chińskiej.
1) cudna wycieczka do mojego koreańskiego braciszka do Szanghaju i Anhui. Spotkanie po latach z pierwszym Tajwańczykiem, który mi się podobał. I... odczarowanie sobie tych znajomości.
2) Wietnam.
3) Kayka i poznawanie Kunmingu od nowa.
4) siatkówka i znalezienie 球友, czyli przyjaciół od piłki. Luz, taniec, śpiew.
5) ospa wietrzna, dwie kontuzje, wydanie wszystkich oszczędności na lekarzy, a w konsekwencji nieobecności na zajęciach utrata stypendium.
6) przeprowadzka do Jinghongu, które jest bardziej niż Kunming moim miejscem na ziemi. Odkrycie, że potrafię uczyć dzieci w każdym wieku i sprawia mi to niesamowitą frajdę :)

Gdyby nie niewłaściwie ulokowane uczucia, nie miałabym najwspanialszych ferii zimowych na świecie. Gdyby nie złamane serce, nie zakolegowałabym się z bandą sportowców. Gdybym nie straciła stypendium, nie mieszkałabym teraz w tropikach. Więc, kochani - byle do przodu! Zawsze będzie dobrze, prędzej czy później. Z okazji nadchodzącego Nowego Roku życzę wszystkim, żeby było dobrze raczej prędzej niż później. :)

李玉刚 陈娟 情歌对唱 duety miłosne Li Yuganga i Chen Juan

Wczoraj wyciągnięta zostałam na KTV; oczywiście wszyscy nadal się tak samo dziwią, że potrafię śpiewać po chińsku :D Ale ja nie o tym. Otóż: wczoraj usłyszałam piękną piosenkę na bazie opery pekińskiej, Pijana Gui Fei (jedna z najsłynniejszych konkubin w historii Chin), i oczywiście dzisiaj od razu ja sobie wyguglałam.
 
No i wpadłam. Zakochałam się.
Mój wybranek to Li Yugang, śpiewak opery pekińskiej, specjalizujący się w roli kobiecej Dan. Ma piękny, miękki, ciepły, delikatny głos, a ponieważ jest ładniutki, to po umalowaniu naprawdę wygląda jak ślicznotka :) Zaledwie trzydziestoletni śpiewak jest jednak sławny z innego powodu: w 2009 roku jako drugi Chińczyk w historii wystąpił na deskach opery w Sydney. Jednocześnie jest pierwszym śpiewakiem opery pekińskiej, który zdobył międzynarodowe uznanie.
Poniższe nagranie to występ mojego nowego idola w duecie z Chen Juan 陈娟, dziewczęciem, o którym już pisałam, a posiadającym wspaniały... męski głos. Mnie występ tej pary urzekł, mam nadzieję, że i Wam się spodobają.

2011-12-30

Moda na Sukces III :D

Obcy numer telefonu do mnie dzwoni. Kobieta wie, jak sie nazywam i wie, ze jestem w Jinghongu, wiec podejrzewam, ze to matka ktoregos ucznia.
"Moj syn zle sie czuje" - to zdanie zdaje sie potwierdzac moja teorie, choc to bylby pierwszy raz, gdy rodzic usprawiedliwia u mnie nieobecnosc swojego dziecka. Zaraz potem jednak slysze: "Ostatnio jest przepracowany, dlatego do Ciebie nie dzwoni". Teoria o uczniu upada. Slucham dalej, za Chiny Ludowe nie kojarzac, o co moze chodzic. "Dlatego specjalnie mnie poprosil, zebym do Ciebie zadzwonila i sie umowila na Twoj przyjazd. Odebralabym Cie z lotniska i od razu zabrala do nas - nie masz nic przeciwko, prawda? Moj syn nie bedzie mogl Cie odebrac, nie bedzie mial czasu, ale my bysmy porozmawialy, zrobily razem obiad, opowiedzialabys mi o sobie... A jak moj syn wroci z pracy, pojdziemy na miasto cos zjesc". Tesciowa-in-spe niczym przyczajony tygrys i ukryty smok w jednym atakuje z ukrycia.
Hmmm... jeszcze sie nie czuje, jak mysz przy pulapce, ale zaczyna mi byc nieswojo :D

2011-12-28

czipsy 薯片

W każdym kraju smakują inaczej. Nawet wielkie firmy typu Star Foods zmieniają smaki, żeby się podobać w nowym miejscu. Ale oczywiście najlepiej zbadać produkty rdzennej firmy, czyli, w naszym wypadku 昆明子地食品 - Kunming Zidi Food. Ich czipsy dawniej można było kupić tylko w Kunmingu. Stopniowo rozprzestrzenili się na cały Yunnan, a później nawet zaczęto sprzedawać ich wyroby w innych prowincjach. To, że Chińczycy ich pokochali, zawdzięczają przede wszystkim gruntownemu zbadaniu rynku - odpowiedzieli na palące potrzeby czipsowe społeczeństwa chińskiego. Dlatego w ofercie zamiast nudnej papryki, sera i cebulki mają czpisy w następujących smakach: pomidor, ogórek, kukurydza, trawa morska, pieczone skrzydełka kurczaka, chrupiąca kaczka pieczona, wołowina, shaokao (barbecue) i mala (syczuański pieprz+chilli). Do tych wszystkich smaków mniej lub bardziej przywykłam... Nie, nie oszukujmy się: nigdy nie polubię czipsów o smaku kukurydzy albo ogórka... Ale dziś natknęłam się na najnowszy produkt firmy:
czyli czipsy o smaku łososia maczanego w wasabi (japońskim zielonym o-w-morde-jak-pali chrzanie). I - wierzcie lub nie - są one PYSZNE!!!!!
PS. Z językowego punktu widzenia nazwa czipsów i w ogóle marki jest fajna: 子弟 znaczy "dzieci", ale w kunmińskim dialekcie znaczy "przystojny" bądź "śliczna" w zależności od płci :)

2011-12-25

kauczukowiec 橡膠樹

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia i jedynego w tygodniu dnia wolnego jednocześnie, postanowiłam pójść na spacer do lasu. Tuż za statuą Wielkiego Buddy zaczynają się bowiem górki, które wyglądały na przyjemne, bo przed nimi kończyła się asfaltowa droga. Wprawdzie przywykłam już do napotykanych w lesie drzew papajowych i pomelowych, ale tym razem trafiłam na uprawę czegoś zupełnie innego.
Kauczukowiec został wprowadzony do flory xishuangbańskiej w 1948 roku, kiedy to Taj pochodzenia chińskiego, Qian Fangzhou 钱仿周 z kolegami, spróbował jego uprawy we wspomnianym już przeze mnie Menghan. W 1953 roku nastąpiła państwowa inspekcja tych upraw, problem jednak w tym, ze całość cały czas była w rękach Tajów. W 1956 roku użyto wojska do przełamania zagranicznego monopolu - i takim właśnie niechlubnym sposobem kauczukowiec wylądował w Jinghongu i okolicy. W 1963 roku władze zaczęły na dużą skalę współpracować z miejscowymi w celu uzyskania kauczuku wysokiej jakości. Od tej pory kauczukowiec na stałe wpisał się w tutejszy krajobraz, uzieleniając pagórki i obdarowując mieszkańców drogocennym sokiem.
A ja... urwałam sobie oczywiście trochę żywicy na pamiątkę, pocykałam trochę fotek (oczywiście większość nie wyszła), a potem pomyślałam o tym, jak dzień w dzień drzewu odbierany jest następny skrawek ciała i nagle pomyślałam, ze nikt tak jak Chińczycy nie nadaje się do wykonywania tej rozłożonej w czasie egzekucji - w końcu to oni wymyślili "karę tysiąca cięć". Opis w wiki jest tyleż poprawny, co za mało szczegółowy, więc dodam kilka słów od siebie.
凌遲 znaczy dokładnie powolne tortury, jednak potoczna nazwa 千刀萬剮 lepiej oddaje sposób wykonywania egzekucji: dziesięć tysięcy razy odkroić kawałek ciała za pomocą tysiąca noży. Innymi słowy, skazany, przy zachowaniu pełnej przytomności, wyostrzanej czasami ziołami, miał odcinane, kawałek po kawałku, tysiące plasterków ciała. Nie wiemy wprawdzie, jak duże miały być te plasterki, ale biorąc pod uwagę, ze ostatni znak tej kary, 剮, znaczy dokładnie "oddzielanie mięsa od kości", na pewno nie było to specjalnie delikatne. Wikipedia nie wspomina o najokrutniejszym aspekcie tej kary. Otóż: skazaniec miał żyć do końca jej wykonywania, a gwarantowane to było w ten sposób, że egzekutor, gdyby nie podołał utrzymaniu skazańca cały czas przy życiu, sam by wylądował jako ludzki kebab na żywo.
Jednym z najsłynniejszych skazańców uśmierconych w ten sposób był bez wątpienia Liu Jin, obrzydliwie bogaty i skrajnie niegodziwy eunuch z epoki Ming. Wyzionął ducha dopiero po ucięciu 3357 skrawków. Podobno miejscowi nienawidzili go do tego stopnia, że jeszcze w trakcie wykonywania egzekucji jego ciało sprzedawano na wagę (5 deko za grosz [文]) żądnej krwi ludności, która na oczach tyrana ja spożywała. Dla lubiących mocne wrażenia - z racji tego, że wykonywanie tego typu egzekucji zostało w Chinach zakazane dopiero na początku XX wieku, zachowało się sporo archiwalnych zdjęć. Poszukajcie na baidu, wystarczy wkleić chińską nazwę egzekucji. Nie radzę po posiłkach.
No. A wracając, oczywiście inną drogą, ze spaceru, natknęłam się na pole ananasów, bo właśnie mamy sezon :)
PS. Dla zainteresowanych chińskimi torturami: panowie Brook, Bourgon i Blue napisali, przetłumaczoną na język polski "Historie chińskich tortur". Zawiera fajne ryciny ;)

2011-12-21

olimpiada zimowa 冬季運動會





Dzieci z miniaturowymi rakietkami, hula-hop i innymi takimi biegaja cale ranki i popoludnia cwiczac uklady choreograficzne wymyslone przez przedszkolanki. Nie wiem, czy w naszych przedszkolach tez takie rzeczy sie dzieja, ale zabawa jest przednia :)
A ja tylko z uporem maniaka probuje wytlumaczyc dzieciom, jak sie lepi balwana. Coz, taki z papieru i bawelny jest dosc malo przekonujacy :(

2011-12-17

kawa o smaku...

Yunnan jest cudowny z wielu względów. Mniejszości etniczne, leniwe tempo życia, dużo zieleni, góry, rzeki, smaczne żarcie, mili ludzie - do wyboru do koloru. Jest jednak też cudowny dlatego, że produkuje się tu na dużą skalę kawę (95% chińskiej kawy rośnie w Yunnanie). Całe południe Yunnanu, z wilgotnym i ciepłym klimatem, gdzie ludzie nigdy nie widzieli na własne oczy śniegu, nadaje się do uprawy kawy idealnie. Odkryli to już francuscy mnisi, którzy pod koniec XIX wieku zapoczątkowali uprawę yunnańskiej kawy w pobliżu miasteczka Binchuan 宾川. Plantacje rozwijały się szybko, toteż w latach '50 XX wieku w Yunnanie było już około 4000 hektarów upraw kawowych. Potem jednak z racji zawirowań historycznych o kawie niemal zapomniano. Dopiero pod koniec lat '80 XX wieku, z racji nawiązania przez rząd yunnański współpracy z firmą Nestle, produkcja kawy nabrała rozmachu. Ale tak naprawdę szaleństwo zaczęło się w 2010 roku, kiedy to rząd chiński podał rękę Starbucksowi. Padły wielkie słowa o tym, jak to będą wszyscy pomagać farmerom, dbać o wysokie standardy krzewów kawowych i troszczyć się o środowisko. Faktycznie, powstało centrum pomocy dla farmerów w Pu'er, mieście słynnym dotąd głównie z herbaty. Starbucks zainwestował w agronomów i speców od poprawiania jakości kawy tudzież tworzenia odmian, których nie imają się szkodniki i choroby. Rząd natomiast inwestuje w poprawę jakości gleby i w kawową edukację yunnańskich rolników, bo mają plany powiększenia powierzchni upraw kawowych. Nie dziwota zresztą - mają idealne warunki klimatyczne: dobra gleba, odpowiednia wysokość nad poziomem morza, dużo słońca... To sprawia, że kawa yunnańska jest mocna, ale nie gorzka, pachnąca, nie bardzo kwaśna...
Dzięki yunnańskiej kawie miłośnicy tego boskiego napoju nie są w Chinach skazani na jakieś Nescafe bądź sprzedawane za bajońskie sumy kawy importowane. Takoż i ja po wypiciu do ostatniej kropli kawy wietnamskiej (Ca Phe Viet Nam, wróć do mnie! chlip!) przerzuciłam się na kawę yunnańską, którą mielę ósmym cudem świata, czyli blenderem.
I byłabym zamieściła taki wpis zupełnie bez puenty, gdyby nie to, że Chińczycy zaskoczyli mnie jak zima drogowców: stworzyli
kawę o smaku czarnej herbaty i o smaku zielonej herbaty...
Firma Fuliyang ma w ofercie jeszcze normalne kawy, oczywiście, ale te dwie mnie po prostu oczarowały :D

2011-12-14

taksówkarz 司機

Zazwyczaj przemieszczam się po Jinghongu Błękitnym Ścigaczem, jednak z okazji odwiedzin Smutnej Owcy (mojego tajskiego młodszego braciszka, który wygląda jak... no sami rozumiecie :D) porzuciłam mój cudny środek lokomocji na rzecz taksówki, bowiem musiałam się przemieścić bardzo daleko, a poza tym chciałam zabrać SO na przechadzkę po moich ulubionych miejscach, a NIE BĘDĘ wiozła nikogo na bagażniku.
Wieczorem wsiadam w taksę, szofer widzi białaskę, to rzuca kwotą 20 yuanów, która, choć w przeliczeniu oznacza ledwo 10 złotych, według mnie była bezczelnym zdzierstwem. Już w taksówce zaczęłam się wykłócać, że ma zejść do 15, bo wiem, że taka jest stawka i że jestem tutejsza, i żeby sobie darował traktowanie mnie jak zwykłego laowaia. Przyjrzał mi się bacznie w lusterku i, zapewne dla odwrócenia uwagi, wszczął pogawędkę:
-Bardzo dobze mówis po chińsku.
-Dzięki.
-Naprawdę!! Jak długo jus tu mieskas?
-W Jinghongu? 3 miesiące.
-Ale pewnie w Chinach jesteś jus długo, prawda?
-Łącznie będzie ze 3 lata, a co?
-No bo naprawdę świetnie mówis! Lepiej od wsyskich laowaiów, których tu spotkałem.
-Naprawdę? A Ty w ogóle skąd się tu wziąłeś?
-Jak to skąd?
-No bo przecież nie jesteś z Yunnanu.
-Dlacego tak uwazas?
-Bo mówisz inaczej.
-No wies, nie mowię do ciebie lokalną gwarą, bo wiem, ze nie umies.
-Po pierwsze umiem (tu poleciałam kilkoma ładnymi zdankami), a po drugie właśnie twoja tak zwana mowa powszechna brzmi inaczej niż w wykonaniu miejscowych.
-No to niby skąd, twoim zdaniem, jestem?
-Z Syczuanu.
-Skąd wies???? No skąd??? Jak to??...
Zbliżaliśmy się już do celu, więc zszedł z tematu i mi jednak obniżył stawkę, skoro znam się na czarach i wiedziałam, skąd pochodzi...
PS. Dla nieznających chińskich realiów: Syczuan jest znany z 3 rzeczy: z pysznego żarcia, ślicznych, bladych dziewczyn i nieuleczalnego seplenienia...

Swaty 相親

Moja chińska siostra załatwiła mnie na amen. Nie poprzestała na synu tej śmiesznej znajomej od zodiaków. Ba, nie poprzestała nawet na śpiewaku opery pekińskiej, który aktualnie mnie zadręcza telefonami, ofertami współpracy i innymi takimi. Zaaranżowała mi spotkanie z trzecim facetem, synem znajomej jej mamy, którego ona sama nawet nie zna...
Ale skąd się to bierze, ta, w dobrej wierze oczywiście, wyprawa krzyżowa, której celem jest wydanie mnie za mąż? Tu muszę Wam wyjaśnić, moi drodzy, jak w Chinach działa swatanie.
Wyobraźmy sobie młodą osobę, która skończyła się edukować. To ważne - w miastach bardzo rzadko rodzice/znajomi szukają partnerów dla osób, które jeszcze się uczą, bowiem wszyscy wychodzą z założenia, że nauka jest ważniejsza niż cokolwiek, a poza tym najpierw trzeba się ustatkować, a potem myśleć o zakładaniu rodziny. Swatami mogą być rodzice, znajomi rodziców, a także przyjaciele, którzy już się hajtnęli, wiedzą, czym to pachnie i chcą unieszczęśliwić również resztę świata ;) Mogą to być również wynajęte obce osoby, jeśli nasza własna baza się już wyczerpała. Młodzi spotykają się, jeśli się sobie podobają i jeśli ich pozycja społeczna tudzież oczekiwania materialne da się jakoś pogodzić, to po kilku miesiącach mamy już parę małżeńską. Przesadzam? NIE! To nie działa na zasadzie naszej randki w ciemno - myślimy, że się sobie spodobają, więc ich poznajemy, a potem zostawiamy samych sobie, żeby sobie porandkowali, pouprawiali seks czy na co tam mają ochotę. Celem swatów jest jak najszybsze zawiązanie węzła na szyi... pardon, małżeńskiego węzła, oczywiście. Czasem ci ludzie się naprawdę zaprzyjaźniają, zakochują, a potem biorą ślub, ale najczęściej wygląda to tak: skoro oboje jesteśmy singlami, skoro nasi znajomi/krewni dają nam gwarancję, że ta druga strona to żaden oszust/drań, skoro wiem, że masz stałą pracę/mieszkanie/jesteś płodny/masz w porządku rodziców, to się hajtnijmy, bo latka lecą, a zegar biologiczny tyka...
Tak więc rodzina chce nasz pożenić. Pasują nasze widełki dochodów, pozycja społeczna, tryb życia, grupa krwi, zodiak - co tam sobie wymyślimy. Rodzice obu stron + znajomi umawiają nas na spotkanie. Będzie to z dużym prawdopodobieństwem kolacja w jakiejś wypaśnej knajpie, podczas której obie strony będą bacznie obserwować zachowanie drugiej strony przy stole i pogłębiać wiedzę o wysokości dochodów jakoż i o planach na życie. Jeśli spodobamy się sobie nawzajem (z wyglądu, zainteresowania, pasje i tym podobne bzdety nie mają zazwyczaj najmniejszego znaczenia), podczas tego spotkania można się nawet wstępnie zaręczyć. Sednem więc jest szybkość i pewnego rodzaju gwarancja, że ta druga strona jest "pewna", bo przecież są znajomymi znajomych. Jak widać, jest to opcja przede wszystkim dla ludzi, którym się spieszy do zmiany stanu cywilnego, dla tych, którzy nie maja czasu ani ochoty na randki, na tworzenie więzi, zakochiwanie się, odkrywanie zalet i wad drugiej strony. Tutaj rzecz jest prosta: Ty jesteś sama, ja jestem sam, to może się spikniemy? Ba, ta forma wydaje się pasować nawet młodym ludziom w XXI wieku! Chociaż zakochiwanie się i znajdowanie sobie partnera na własną rękę nie jest już teraz, jak w dawnych Chinach, zabronione, ogromna część społeczeństwa nadal wierzy, że takie małżeństwa są bardziej stabilne niż te oparte na uczuciach. Bo przecież tutaj wiemy to, co jest najważniejsze: że on będzie w stanie mnie i dziecko utrzymać. Że ona urodzi mi dziecko i będzie zmywać i przymykać oko na późne powroty z "pracy"...
Pojadę więc do Kunmingu na pięć dni przed wylotem do Polski. W pierwszy dzień odpocznę, w drugi dzień ten od zodiaków, w trzeci dzień ten od opery, a w czwarty ostatni. Piątego dnia będę mogła się spakować i zrobić loterię z nagrodami: który zostanie wylosowany, dostąpi zaszczytu odwiezienia mnie na lotnisko...
Najgorsze jest, że moja siostrzyczka kompletnie poważnie twierdzi, że mnie w przyszłym roku wyda za mąż. Pewnie nie chce dopuścić, żebym została kobietą-resztką...

2011-12-13

Kukiełki na wodzie Múa rối nước

„Nie widziałeś jeszcze przedstawienia teatru kukiełkowego na wodzie? To znaczy, że wcale nie byłeś w Wietnamie”.
Ja wcale nie wiedziałam, że tak się mówi. W ogóle do zwiedzania Wietnamu byłam przygotowana raczej średnio, zresztą wszyscy wiedzą, że pojechałam tam z pobudek raczej osobistych niż podróżniczo-naukowych, więc pretensji mieć do mnie nie można. Ale w Hanoi udało mi się zobaczyć właśnie ten cud nad cudami – pełne radości i kolorów, zaskakujące i cieszące serce przedstawienie.
W parku miejskim tuż koło Świątyni Konfucjusza rozstawiono basen głębokości około metra.
Oczywiście, równie dobrze nadawałby się po prostu staw, jak w dawnych, dobrych czasach, ale plastykowe brzegi „jeziora” wcale nie odbierały uroku przedstawieniu. Na powierzchni wody bowiem ukazały się drewniane figurki ludzi i smoków,
które mnie zaczarowały na następną godzinę. Dlaczego są aż tak czarowne? Cóż, zacząć trzeba od tego, że wykonują akrobacje godne najsprawniejszych linoskoczków, a widzowie nie dopatrzą się ani sznurków, których tu oczywiście nie ma, ani nawet tych palików, na których są kukiełki umieszczone, a które zostały skrzętnie zakryte wodą, o aktorach w ogóle nie wspominając. Nie dziwota, że tak wspaniała sztuka przetrwała już tysiąc lat i z delty Rzeki Czerwonej rozprzestrzeniła się na cały Wietnam. Dziwić może raczej fakt, że pierwszy raz oficjalnie trafiły kukiełki do Hanoi dopiero w latach '50 XX wieku, a pierwszy finansowany przez państwo profesjonalny zespół kukiełkowy ruszył dopiero w latach '70. Wcześniej bowiem było to widowisko wystawiane na wsiach, uważane za niegodne wstępu na salony – bo przecież nie może być Prawdziwą Sztuką przedstawienie w całości wymyślone przez wieśniaków, dotyczące życia na wsi i miejscowych legend... Kiedy jednak Wietnamczycy zauważyli wartość marketingową tej sztuki, występy w kraju i za granicą posypały się obficie. Powstały profesjonalne sceny, orkiestry, programy... A ja oczywiście marzę o ujrzeniu prawdziwego przedstawienia, w jakiejś malutkiej wiosce, w której sekrety poruszania kukiełkami przekazywane są z pokolenia na pokolenie od setek lat, w której przedstawienie o życiu na wsi pokazuje prawdę o tym życiu... Może kiedyś będzie mi to dane.
Z racji tego, że się zakochałam w tych kukiełkach, a także z racji zboczenia zawodowego, zaczęłam zadawać moim Wietnamczykom pytania o historię i o te wszystkie czary. Niestety, kompletny brak znajomości języka a także brak czasu uniemożliwiły mi przeprowadzenie dokładnych badań, mogę się jednak podzielić garścią informacji.
Najstarsze wzmianki o przedstawieniach na wodzie pochodzą z kamiennej steli datowanej na 1121 rok, a umiejscowionej w prowincji Ha Nam, w pobliżu Hanoi. Znajduje się tam opis sceny: „Złoty żółw z trzema górami na grzbiecie pojawił się na falującej powierzchni wody. Pokazał on zarówno swą skorupę, jak i wszystkie cztery nogi... Rzeźbione wrota się otwarły i pojawiły się wróżki... Stada ptaków i zwierząt śpiewały i tańczyły...”.
Żółw jest ważny. Skąd przedstawienie o żółwiu? Brzydkie to to, powolne, nie śpiewa, nie tańczy, rusza się bez gracji – po cholerę w przedstawieniu kukiełkowym żółwie? Dla Wietnamczyków bowiem żółwie choć powolne, są wytrwałe i cierpliwe. Mogą żyć zarówno w wodzie, jak i na lądzie. Są długowieczne i mądre, potrafią przetrwać długie dni głodu i pragnienia. Jako takie, uważane były za posłańców bogów, albo i za ich wcielenia (pamiętacie, jak kiedyś pisałam o Złotym Bogu Żółwiu?).
Dlaczego tańczą akurat na wodzie? Przecież na ziemi wygodniej! No niby tak, ale gdy zerknąć na warunki geograficzne w Wietnamie, uwielbienie dla wody staje się jasne. W wielu miejscach w tym kraju życie się toczy w wodzie bądź na wodzie. Po pierwsze – zalane wodą pola ryżowe. Po drugie: całe miasteczka na wodzie, sypianie w łódkach, targi na barkach, łódź jako podstawowy środek transportu w wielu miejscach – to wszystko doprowadziło do tego, że w języku wietnamskim „ziemia i woda” (đất nước) oznaczają ojczyznę. Sądzę jednak, że najważniejszą inspiracją do powstania kukiełek nawodnych był fakt, że niemal każda rodzina w dawnym Wietnamie miała swój przydomowy "basen". Wiąże się to z tradycyjnym wietnamskim budownictwem – aby uzyskać materiał do budowy fundamentów, Wietnamczycy wygrzebywali ogromną dziurę w ziemi, która później, w czasie pory deszczowej, napełniała się wodą, wykorzystywaną do codziennego użytku. Ba, w tych basenach hodowano również ryby (podstawa wyżywienia) oraz paproć wodną, która była cudną karmą dla świń a także rewelacyjnym nawozem pól ryżowych. Tak wiele zastosowań „basenu” powodowało, że Wietnamczycy moczyli się w nim pewnie ładnych parę razy dziennie – biorąc zaś pod uwagę, że wszystkie dzieci świata uwielbiają się taplać w kałużach, sądzę, że właśnie z nawyku brodzenia w takiej wodzie wzięły się nasze wodne kukiełki.
Kukiełki, które pojawiają się na powierzchni wody, sterowane są z "wodnego pawilonu" (thủy đình), w którym ukrywają się artyści wraz z całym magicznym oprzyrządowaniem. W dawnych czasach na potrzeby przedstawienia po prostu budowano pawilon bambusowy na chybcika, cała wioska zrzucała się na dekoracje itd. Później w miejscach, w których tradycja przedstawień na wodzie była szczególnie żywa, zaczęły powstawać wypasione, solidne budynki. Niestety, do dziś przetrwały tylko dwa: Thay Pagoda i Saint Giong's Temple, oba w pobliżu Hanoi. Oczywiście, w zastępstwie zabytkowych "wodnych scen", w XX wieku zaczęły się pojawiać głębokie na metr plastikowe baseny z bambusową/drewnianą dobudówką - ja oglądałam przedstawienie odbywające się właśnie w takich warunkach.
Dziś internet pełen jest nagrań, zazwyczaj kiepskiej jakości, jak choćby to; nagranie nie oddaje jednak w najmniejszym stopniu tych emocji, które czułam patrząc, jak piękne kukiełki tańczą na wodzie...

2011-12-10

星願 Życzenie

Właśnie przepłakałam pół wieczora przy chińskim romantycznym filmie, poleconym przez Jeden Krzyk Ptaka. Znaczy niby nie polecał, ale jak zaczęłam śpiewać piosenkę przewodnia (nie wiedząc jeszcze, że w ogóle pochodzi z filmu), powiedział, że ryczał jak bóbr na tym filmie, więc MUSIAŁAM obejrzeć, prawda? :D
Film wymieniony w tytule, na angielski przetłumaczony oczywiście zupełnie bez sensu jako Fly me to Polaris (aluzja do Fly me to the Moon? Cholera wie...), w oryginale mówi po prostu o tych życzeniach, które się wypowiada, widząc spadającą gwiazdę. Treści opowiadać nie będę, jak macie ochotę, sami obejrzyjcie.

Mnie za każdym razem tak samo oczarowuje to, że chińskie filmy o miłości MUSZĄ się źle kończyć. Jeśli po seansie nie wzrasta sprzedaż chusteczek higienicznych w pobliskich kioskach, to znaczy, że nie wyszło! Ktoś musi umrzeć, na wszystko jest za późno i tak dalej... Ale cudowne poczucie humoru, które każe mówić o niebie w sposób zakamuflowany, że niby "Tajwan"... albo jak niemowa dmucha z całych sił, a potem udaje, że ma rogi, bo przechwalać się bez pokrycia po chińsku to "dmuchać krowę" 吹牛. Takie smaczki, które mnie zawsze zakochują w filmach.
No i ckliwa piosenka, którą notorycznie śpiewam na karaoke, bo akurat mi przypasowała skala - i jeszcze dlatego, że jest to piosenka o miłości, w której słowa "kocham Cię" to ostatnie trzy słowa piosenki, kiedy się ich już wcale nie spodziewamy. Śpiewa 張栢芝 Cecilia Cheung, w tym filmie odtwórczyni głównej roli, znana (przynajmniej mnie) głównie z tego, że była żoną seksownego Nicholasa Tse.


我要控制我自己
Muszę się pilnować
不會讓誰看見我哭泣
nie mogę pozwolić, by ktokolwiek ujrzał, jak płaczę
裝作漠不關心你
udaję, że w ogóle się Tobą nie przejmuję
不願想起你 
że nie pragnę o Tobie myśleć
怪自己沒勇氣
to wszystko przez moje własne tchórzostwo

心痛得無法呼吸 
serce boli tak, że brak mi tchu
找不到你留下的痕跡/昨天留下的痕跡
nie umiem odnaleźć blizn pozostawionych przez Ciebie/wczoraj
眼睜睜的看著你 
Wpatruję się w Ciebie szeroko otwartymi oczyma
卻無能為力 
lecz bezsilnie
任你消失在世界的盡頭
nie mogąc powstrzymać Cię przed zniknięciem na końcu świata

找不到堅強的理由 
Nie znajduję powodu, dla którego miałabym być silna
再也感覺不到你的溫柔
skoro nigdy już nie zaznam Twej czułości
告訴我星空在那頭
Powiedz mi, gdzie są niebiosa 
那裡是否有盡頭
Czyż nie tam wszystko się kończy?

就向流星許個心願
więc wyjawiam spadającym gwiazdom swoje marzenie:
讓你知道我愛你
byś dowiedział się, że Cię kocham.

2011-12-09

cos na poprawe humoru

Dzien zaczal sie fatalnie. Po pierwsze zrozumialam, dlaczego wczoraj MUSIALAM zezrec caly zapas czekolady. Po drugie - problem wystapil niespodziewanie i dlatego mialam zaplanowane mocno aktywne zajecia w przedszkolu, niech to dunder swisnie! Jakby tego bylo malo, w drodze na wieczorne zajecia pekl mi lancuch w Blekitnym Rumaku i musialam go zatachac na plecach do warsztatu. No dramat po prostu, a w dodatku drazni mnie tykanie budzika, na pohybel!
Humor poprawily mi dzieciaki. Moja ulubiona klasa, zajecia z mowionego angielskiego trzy razy w tygodniu, przedzial wiekowy od 6 do 9, rewelacyjne bachory. Ostatnio uczyli sie owocow, wiec ich w poniedzialek zabralam do knajpy,


zeby sami sobie zamowili soki u anglojezycznej obslugi i zeby sami musieli odpowiadac na podchwytliwe pytania typu: z lodem czy bez? z cukrem czy z miodem? Bawilismy sie przednio - jak zwykle z ta klasa, naprawde sie z nimi dobrze dogaduje.
Tak wiec dzisiejesze zajecia moge z reka na sercu zaliczyc do udanych. A potem poszlam do sklepu z owocami... I okazalo sie, ze zaczal sie sezon na oskomiany pospolite czyli karambole, czyli gwiezdziste owoce. 4 zlote za kilogram. Dwie male sztuki za 80 groszy. Kocham, kocham, kocham oskomiany!!!!
***
Zanim zdazylam sie dobrac do moich gwiazdek kochanych, zostalam rozlozona na lopatki. Wyglada na to, ze moja siostrzyczka naprawde sobie do serca wziela wydanie mnie za maz, rozdaje moj numer telefonu na prawo i lewo. Dzis do mnie zadzwonil spiewak opery pekinskiej, wypalil, ze nie ma dziewczyny i ze slyszal, ze ladnie spiewam, a skoro lubie muzyke, to na pewno sie dogadamy i bedziemy do siebie pasowac po pierwsze, a po drugie mozemy pomyslec o jakims wspolnym biznesie :D

2011-12-06

klasowka 考試

Bylo dyktando. Panika powszechna, bo pierwszy raz zrobilam im sprawdzian. Porozsadzani, zeby nie sciagali, powazny wyraz twarzy. Osiem wyrazow - czesci garderoby, owoce i przybory szkolne.


Prawie wszyscy zdali - czyli potrafili narysowac to, co uslyszeli :D

2011-12-05

Moda na Sukces II :D

Chinska Siostra do mnie zadzwonila, ze zostala zaproszona przez moja tesciowa-in-spe na wypasny obiad - czyli sie spodobalam ;)

2011-12-04

Moda na Sukces :D

Przeszlam do nastepnego etapu!!! Syn tej pani od zodiaku i grupy krwi do mnie napisal :D
Nigdy, PRZENIGDY nie zrozumiecie, jak swietnie sie teraz bawie :D

2011-12-02

dziwne pytania 奇怪的問題

Dzwoni do mnie chińska siostra, podenerwowana jakby się paliło, i to na dużą skalę. Mówię, że się do niej odezwę jak skończę pracę i wrócę do domu, ale ona nie może wytrzymać i dzwoni do mnie, gdy przekręcam klucz w zamku. Kilka grzecznościowych pytań: co u mnie, jak zdrowie itp. Potem nagle: A kiedy wracasz do Kunmingu? No w sumie nie dziwne, bo siostra w Kunmingu mieszka, może się stęskniła. Następne: A w którym roku się urodziłaś? Mówię, w którym, a ona na głos zaczyna sobie liczyć, z którego chińskiego znaku zodiaku jestem, więc jej podpowiadam, żem pies. Ona się cieszy jak dziecko, a za chwilę pada następne pytanie: jaką masz grupę krwi? To już mnie zupełnie zbiło z tropu, bo na co jej to? No ale mówię, że zero, a ona się cieszy jeszcze bardziej, tylko nie chce mi powiedzieć dlaczego. Zagroziłam więc, że się obrażę i że w ogóle do Kunmingu nie przyjadę, a nawet jeśli przyjadę, to Jej nie powiem, o!
Pozastanawiała się chwilę i mówi:
Bo widzisz... Znalazłam dla Ciebie takiego, który spełnia wszystkie Twoje wymagania. Wysoki - ponad 185 cm, wykształcony, dobra praca, nie pije, nie pali, lubi sport, dobrze wychowany... Nie przeszkadza Ci, że jest dwa lata młodszy, prawda? Jego mama to moja dobra koleżanka, bardzo miła kobieta, pytała, czy mogłabym dla niego kogoś poszukać. Od razu pomyślałam o Tobie, a ona nie ma nic przeciwko białym, tylko widzisz - jest strasznie przesądna. Niektóre znaki zodiaku zawsze się strasznie kłócą - zresztą, ja jestem wężem, a mój mąż tygrysem i faktycznie zachodzimy sobie za skórę, więc coś w tym jest! A poza tym różne grupy krwi to różne temperamenty, a ona chciałaby, żeby żona jej syna była podobna do niego z charakteru, więc obiecałam, że zapytam o te dwie sprawy. Zdjęcie? Nie, o wygląd nie pytała. Czy znam syna? Widziałam go kilka razy, wyglądał na miłego, ale ponieważ jest dobrze wychowany, to głos decydujący ma matka - jeśli jej się spodoba przyszła synowa, to on się na pewno nie sprzeciwi. Więc ja jej o Tobie opowiem i jeśli wszystko się będzie zgadzać, to się spotkacie, jak będziesz w Kunmingu, dobrze? Aha, moja znajoma ma tylko jedno zastrzeżenie - po ślubie musicie zamieszkać w Chinach, bo to jej jedyny syn. Ale przecież Ty byś nie miała nic przeciwko temu, prawda? No, to trzymam kciuki, może już w przyszłym roku wyjdziesz za mąż!

***
A szkoda, że nie poprosiła o zdjęcie, bo moje najświeższe bardzo mi się podoba:

2011-11-30

Gorące Źródła 溫泉

Pierwszy raz zetknęłam się z nimi na Słowacji. Dziura wygrzebana w ziemi, gorąca, śmierdząca woda, naokoło śnieg, bo właśnie byliśmy na obozie narciarskim. Radość dzieciaków, że można się wytarzać w śniegu i natychmiast ogrzać w gorącej wodzie.
Bardziej regularne spotkania z ciepłą i śmierdzącą siarką wodą miałam na Tajwanie. W każdy weekend chodziliśmy z Tata w góry, najczęściej w Góry Blasku Słonecznego 陽明山 tuż koło Tajpej. Przy schodzeniu z gór wstępowaliśmy po prostu do gorących źródeł, których tam było od cholery - najbardziej lubiliśmy te w stylu japońskim, pod chmurką, z sauną, masażem wodnym i innymi cudami. Z punktu widzenia Europejczyków jedynym dziwnym elementem było to, że źródła były podzielone na strefy męską i żeńską, w których paradowało się w stroju Adama względnie Ewy. Nigdy nie zapomnę, z jaką zazdrością przyglądały się Tajwanki mojej białej skórze i ekhm ogromnemu biustowi...
W ostatni piątek wybrałam się do miasteczka Anning 安寧, położonego godzinę drogi od Kunmingu.

Krajobrazy jesienne, temperatura wahała się w granicach 5-15 stopni, a my zmęczeni i niewyspani błąkamy się po wąskich uliczkach. Z pierwszych gorących źródeł nas wyrzucili za niemoralne prowadzenie się. Bo dwóch facetów i jedna kobieta nie mogą być razem w pokoju - w tych gorących źródłach wynajmowało się pokój z prysznicem, gorącym basenem i łóżkami. Próbowaliśmy im tłumaczyć, że nie przyjechaliśmy na dziką i wyuzdaną trójosobową orgię, tylko żeby wymoczyć tyłki w ciepłej wodzie, ale jakoś nam nie uwierzyli. Potem koleżanka mi wytłumaczyła, że Chińczycy często wynajmują Europejki, głównie Rosjanki, jako damy do towarzystwa i z nimi jeżdżą właśnie po takich gorących źródłach... Tak czy inaczej, powiedzieli, że jesteśmy obrazą moralności i że moglibyśmy zostać tylko pod warunkiem, że zapłacimy dwa razy więcej (ciekawe, że po uiszczeniu podwójnego rachunku o moralności nie byłoby już mowy. Ech, ci Chińczycy...). Wypięliśmy się więc na nich... i bardzo dobrze żeśmy zrobili, bo to właśnie drugie gorące źródła okazały się być fenomenalne. 今方日式森林溫泉, położone na zalesionym wzgórzu, są źródłami otwartymi.
Oznacza to, że po uiszczeniu opłaty można korzystać ze wszystkich basenów, których jest ponad 30! Czegóż tam nie ma! Basen różany,

basen mleczny, basen miętowy,

plus te takie małe rybki, które ci obgryzają naskórek, a wszystko w pięknym lesie. Piękne miejsce, cudowne zapachy, temperatura wody akurat, sama radość! Chętnie bym tam zamieszkała na stale...

2011-11-29

Jeden Krzyk Ptaka 宋一鸣

To moj ulubiony nauczyciel z czasow przedwiecznych, gdy jeszcze studiowalam na Yunnan University. Jest to tez moj ulubiony partner pingpongowy od zawsze i na wieki wiekow amen.
Razu pewnego, gdy plotkowalam o Nim przy Nim przez telefon z kayka, domyslil sie, ze to o Niego chodzi, w zwiazku z czym nauczylam go jego polskiego imienia. Tak sie przyzwyczail, ze zaczal sie nawet tak przedstawiac obcym ludziom. Dlatego po burzy mozgow z kayka stworzylam dlan prezent urodzinowy:
Ten Tweety naprawde krzyczy! :D Sa podobni jak dwie krople wody, nieprawdaz? :D
A potem siedzielismy cztery godziny w jego biurze, spiewajac (oboje) i grajac na gitarze (On). Dlaczego cztery godziny? Po pierwszych trzech piosenkach odstawil gitare, za co zostal zmieszany z blotem, wiec rzucil na odczepnego, ze nie bedzie spiewal za darmo, ze jeden kuai za piosenke. No to wyciagnelam banknot stukuajowy i powiedzialam, w wolnym tlumaczeniu: no to masz przekichane! (你惨了!)

I kolacja byla. I tort nasz wspolny :)

2011-11-22

ryż w bambusie 竹筒飯

Dzisiaj o jedzeniu. Otóż: Dajowie powinni się odżywiać głównie ryżem, który sami w dużej ilości uprawiają, prawda? W każdym sklepie rodzajów ryżu od cholery, ale ja najbardziej kocham ryż kleisty 糯米 - pisałam o nim chocćby z okazji mówienia o wietnamskich zongzi czy też o dziwactwach Yunnanu. Ryż kleisty rządzi, bo jest pyszny, bo jest naturalnie lekko słodkawy, bo smakuje w dowolnej postaci. Na przykład w tej, w której go przyrządzają prawdziwi Dajowie - czyli upieczony w bambusie. Wskazówka dla polskich hodowców bambusów: do, jak wiadomo, pustego w środku bambusa wsadź ryż wraz z nieprażonymi orzeszkami ziemnymi (w całości, nie rozdrobnione) i nalej wody do pełna, a potem zatkaj wylot liściem banana. Albo czymś innym, co nada potrawie aromat. Potem wrzuć bambus na grill, jak ta miła pani ze zdjęcia:
i piecz wystarczająco długo, żeby się ryż ugotował (upiekł?). A potem tasakiem zedrzyj zdrewniałe części bambusa, albo go po prostu przełam. Ta środkowa warstwa, do której się ryż przyklei i która będzie niezdejmowalna, jest jak najbardziej jadalna. Smakowita. Pachnąca. Ach...
Dla tych, którzy nie mają bambusa pod ręką: cóż. My też mamy sporo jadalnych produktów, w które można ryż zapakować. Jeśli wpadniecie na jakiś, do którego będzie się dało zapakować SUROWY ryż, a nie już gotowy farsz, to się podzielcie, dobrze?

2011-11-21

Dajowie 傣族

Jest to chinska mniejszosc etniczna, ktora w Xishuangbanna jest wiekszoscia. Zgodnie z tradycja powinni mieszkac w bambusowych chatkach na palach i zajmowac sie glownie tanczeniem Pawiego Tanca.

Wszystkie dajskie dziewczeta winny umiec spiewac i tanczyc, a takze byc slodkie, wiotkie i powabne. Winny sie ubierac w stroje takie jak ten:
i wpinac kwiaty we wlosy. ^.^

Mezczyzni natomiast powinni ubierac sie na zolto i na niebie-ee-sko-o!

I owijac glowy takim turbanem. I grac na fletogruszce.

Niestety, dzis w Jinghongu w tradycyjne stroje ubieraja sie glownie babulenki, czlonkinie tutejszych "Slowianek" wzglednie "Mazowsza" oraz...kelnerki :(Faceci to juz w ogole szkoda gadac :(
Na wszystkich zdjeciach podrabiani Dajowie - Wietnamka, Amerykanka, Indonezyjka, Japonczyk, Birmanka i Khmer. No i ja, oczywiscie wlasnie :) Wcale nie tak trudno udawac Daja ;)

2011-11-18

wszystkie dzieci nasze są :)

Two little black birds
Sitting on the hill

One named Jack and one named Jill.
Fly away Jack:

Fly away Jill!
Come back Jack! Come back Jill!

2011-11-17

a moja Mama 我的媽咪

Zanim zaczynam lekcje, wlaczam pomoce multimedialne. Dzieciaki zawsze wowczas podbiegaja i sie przytulaja, sprzedajac jednoczesnie nowinki.
- a moja Mama kupila mi nowe buty, popatrz!
- a moja Mama pojechala do Babci!
- a moja Mama uderzyla Tate...

在幼兒園上課之前我總是先把東西準備好: 電腦, 碟子, 玩具. 那時候孩子們跑過來擁抱我, 跟我分享他們生活沒一個小細節.
--我的媽咪給我買新鞋子,你看看!
--我的媽咪克外婆那裡克 (=我的媽咪去看外婆, 雲南方言)!
--我的媽咪打我的爸爸......

lotosowy kisiel 藕粉


Mocno tradycyjna przekąska. Dzięki nowoczesnym technologiom można kupić "lotos instant", który trzeba tylko zalać wrzątkiem i zamieszać, by uzyskać deser o konsystencji kisielu. Z dodatkami takimi jak drobne kwiecie wończy (na zdjęciu) czy z głożyną pospolitą zmienia się z lekarstwa na nadciśnienie w słodką przekąskę... na nadciśnienie ;).
Kiedyś nie przepadałam za lotosem w żadnej formie. Łykowaty jakiś taki. Okazuje się, że wszystko zależy od miejsca uprawy - na przykład u mnie, w Jinghongu, lotos jest przepyszny, a sproszkowany lotos znad Jeziora Pieszczenia Nieśmiertelnych jest wprost wyśmienity.
To tak zamiast czekolady i innych słodyczy...

2011-11-16

kto był bardziej zaczepisty? 誰厲害?

Zerówkowicz podbiega do nauczyciela, przygotowującego lekcję o Dialogach konfucjańskich. Pyta co to, więc nauczyciel zaczyna mówić, że to dzieło Konfucjusza, tego faceta, co wisi na ścianie (tak, w naszej zerówce wisi Konfucjusz i czuję się jak w domu ^.^). Dzieciak myśli, myśli, myśli i pyta: a kto był bardziej zaczepisty, Konfucjusz czy Przewodniczący Mao? Nauczyciel odpowiada pytaniem: a jak sądzisz? Dzieciak się uśmiecha szczerbatym uśmiechem i odpowiada: Sądzę, że Przewodniczący Mao. Nauczyciel pyta: czemu tak sądzisz? Dziecko daje popis: bo Konfucjusz znał się tylko na pisaniu książek, a Przewodniczący Mao znał się na wszystkim!!
學前班的小同學過來找漢語老師. 老師在備關於"論語"的課. 小朋友想知道這是啥東東, 所以老師給他解釋,這是孔子寫的(做一位老師他卻應該知道這不是孔子寫的),孔子就是我們那幅畫卷上的人, 吧啦吧啦. 孩子想了想就問: 孔子厲害還是毛主席厲害? 老師沒回答而問: 你覺得呢? 學生笑了笑就說: 毛主席厲害! 為甚麼呢 - 老師問. 孩子開心地回答: 因為孔子只會寫書, 但毛主席什麼都會, 什麼都知道!

2011-11-15

smażona trutka na szczury - bób świętego Ignacego 苦果

Jako osoba obdarzona ogromnym wewnętrznym ciepłem powinnam spożywać potrawy gorzkie, które są z natury chłodne i stanowią cudowną przeciwwagę dla mojego gorąca. Dlatego też zajadam się gruszkami, "gorzką dynią" (przepęklą ogórkowatą), a także czymś, z czym zetknęłam się dopiero w Jinghongu: "gorzkim owocem" 苦果.
Strychnos ignatii, bo o tym właśnie mowa, rośnie w Tajlandii, Wietnamie, na Filipinach i w niektórych częściach Chin. Wydaje owoce, których nasiona to nasze "gorzkie owoce"; po naszemu zwą się bobem świętego Ignacego. Małe, zielone, w moim regionie podaje się je smażone w głębokim tłuszczu. Gorzkawe, ale nie tak, że się chce wypluć, tylko tak, że człowieka uzależnia. Zjadłam pierwszy raz, niespecjalnie zachwycona, ale już za drugim razem sama zamówiłam, a potem to już zaczęłam dzielić knajpy na te, w których można zjeść bób świętego Ignacego i na te, w których nie można.


Z dzisiejszej perspektywy cieszę się, że najpierw zeżarłam, a potem sprawdziłam, bo gdybym najpierw sprawdziła, to... też bym zeżarła, ale może bardziej podejrzliwie? Jest to bowiem roślina silnie trująca - zawiera strychninę i brucynę. Jako, że w małych dawkach działa pobudzająco na układ nerwowy, stosowana jest w chińskiej medycynie do leczenia m.in. depresji i apopleksji. Jako silna toksyna jest także wykorzystywana do pozbywania się "życia wewnętrznego" czyli choćby glist ludzkich.
A mnie po prostu smakuje :)

2011-11-08

zycie

Coz o mnie? Mieszkam z dziewczynami z przedszkola w ogromnym mieszkaniu z kilkoma malutkimi sypialniami i ogromnym salonem, w ktorym spedzamy wspolnie czas. Co na to maz? Coz, powiedzialam mu, ze moze tez sie przeniesc do Jinghongu, bo ja w Menghai (miasteczko poltorej godziny drogi od Jinghongu) mieszkac nie moge. Wiesz, moj drugi maz jest tak samo, jak pierwszy, policjantem. Malo tego: dawniej byli najlepszymi przyjaciolmi, to samo biuro, ta sama pozycja, biurko w biurko. Sama nie wiem, jak to sie stalo, ze wpadlam jak z deszczu pod rynne. I wiesz, jakis czas sobie radzilam z tym, ze przychodze do tego samego miejsca, ale juz do innego mezczyzny. Potem jednak zle oczy, zlosliwe przytyki i przykre komentarze doprowadzily mnie do stanu, w ktorym powiedzialam, ze MUSZE sie wyprowadzic. Maz zrozumial. Zwlaszcza, ze kontaktu z corka i tak nie mam od dawna. Wiesz, w Menghai tez pracowalam w przedszkolu, a maz ciagle na dyzurach; poza tym mieszkalismy w jego sluzbowce, kliteczce, wiec po urlopie macierzynskim malenka wyladowala u rodzicow meza, w Simao. Zaopiekowali sie nia naprawde bardzo dobrze, Mala mieszkala u nich na stale, a mysmy przyjezdzali do nich na weekendy. Mala wprawdzie mowi do mnie "mamo", ale nie mam z nia prawdziwego kontaktu. Kiedy skonczyla piec lat i mogla pojsc do zerowki, chcialam ja zabrac do Menghai, zeby juz mieszkala z nami, ale tak tesknila i plakala za dziadkami, ze zdecydowalismy sie ja zostawic i dziadkow. No a potem zaczelo sie zle robic miedzy nami, rozwiodlam sie i nie bylo juz mowy o tym, zeby miec corke przy sobie: mieszkam przeciez w "akademiku", w malutkim pokoju z dziewczynami z pracy... Corka jest na mnie obrazona, nie lubi mnie i nie chce ze mna rozmawiac - ale ja i tak mam lepiej, niz moj ex, do ktorego nawet nie chce mowic per "tato".
No a teraz wyszlam znowu za maz. Co drugi weekend spedzam u meza, co drugi z corka. Pewnie, ze nie lubie takiego zycia, ale w sumie - coz moge zaofiarowac mojej corce? Nie mam wlasnego dachu nad glowa, a jesli kiedykolwiek uda sie mezowi i mnie zamieszkac razem, ani ona, ani on nie byliby pewnie z tej sytuacji zadowoleni. Ciesze sie wiec, ze ona ma kochajacych dziadkow. A ja? Coz... Ja staram sie nie myslec o tym, co bylo i isc naprzod. Bez wzgledu na wszystko.

2011-11-06

Halloweenowe szalenstwo ;) 瘋狂的萬聖節

Drugi raz w zyciu obchodzilam Halloween (pierwszy raz byl na pierwszym roku studiow, kiedy to urznelam sie haniebnie galaretkami owocowymi z alkoholem). Tym razem obylo sie bez ekscesow, a ja mam dosc obchodow na baaaardzo dlugo, bo tez obskoczylam trzy imprezy: maluchow, starszakow i podstawowkowiczow. Byly dekoracje
Gry i zabawy


No i bylam ja. Przerazajaca??

2011-10-30

fast food 快餐


Dla Europejczyka to McSmieci, ewentualnie gorace psy i inne zapiekanki.
Dla Chinczykow to jadlodajnie troche w stylu naszych barow mlecznych badz stolowek. Masz dwadziescia-trzydziesci dan do wyboru, do miseczki badz do kartonika z ryzem dostajesz lyzke danej potrawy za zlotowke badz dwie. Mozesz wybrac trzy-cztery, zeby Ci sie smak nie znudzil. Wszystko swiezutkie, przygotowywane tuz przed przerwa na lunch. Miejsca te nazywaja sie dokladnie 快餐, czyli szybkie jedzenie. Nie przy uniwersytetach, nie przy biurach, tylko wszedzie. W moim miescie przy niemal kazdej ulicy. Zarcie pyszne. Bezposredni powod, dla ktorego tak rzadko gotuje...

zła gospodyni domowa

W Polsce dla mnie zawsze oznaczała tę, która zamiast coś ugotować, kupuje zupę w proszku, ciasto w cukierni i pizzę do mikrofali. Zawsze byłam dumna z tego, że gotowałam, naprawdę gotowałam, prawie nigdy nie korzystając z gotowych rozwiązań. Zmęczona wracałam po pracy do cudownego mieszkania współdzielonego z dwiema współlokatorkami i robiłam sajgonki albo chińską zupę. Oczywiście, zdarzało mi się popełniać grzechy typu gorący kubek, jeśli naprawdę nie miałam już na nic czasu ani siły, ale były to rzadkie wypadki.
Odkąd jestem w Chinach, nie gotuję. To szaleństwo, wiem!!!!! Mam wreszcie kuchnię, wok, lodówkę, świeże jajka i mięso (tak, Kayka, wiem, że mnie nienawidzisz za to, że MOJA wieprzowina jeśli po południu ląduje na talerzu, to znaczy, że rano jeszcze tuptała po podwórku), mam książki kucharskie... i mieszkam sama. Robienie jedzenia dla jednej osoby jest bez sensu. Jak mam ugotować jedną miseczkę ryżu? Jak mogę kupić 5 deko mięsa? Po co, skoro w każdej "szybkiej jadłodajni" mogę dostać coś świeżego, dużo i tanio? I jeszcze duży wybór, żeby było śmieszniej? Obieranie i smażenie dwóch ziemniaków, ćwierci papryki i połowy kotleta schabowego JEST bez sensu. ALE! Dla ludzi takich jak ja wymyślono w Chinach jednoporcjowe dania przygotowane do obróbki termicznej. W supermarkecie obok mojej kawalerki każdy poranek upływa obsłudze na siekaniu czosnku, imbiru, mięsa, warzyw. Lubisz wieprzowinę smażoną z imbirem, czosnkiem, chilli i zieloną cebulką? (7 yuanów za porcję)
A może wiórki ziemniaczane z papryką? (3 yuany za porcję)
Albo fasolkę na pikantnie? (2,5 yuana za porcję)
Do wyboru, do koloru, warzywa po jeden-dwa złote za porcję, mięsa po 3-4. Obok sprzedawany jest ugotowany i poporcjowany ryż, trzymany w cieple, żeby był gotowy do spożycia. Wszystko świeże, NIGDY nie zostaje do następnego dnia, więc trzeba się spieszyć z kupnem, żeby nie wysprzedano.
Tak, wiem. Powinnam iść na targ, wytargować kawałek mięsa, obmacać wszystkie papryki i ziemniaki, a potem wrócic do domu i je siekać na wiórki za pomocą tasaka. Tylko, że w ten sposób straciłabym na przygotowanie kolacji półtorej godziny, a nie 15 minut. Zrobiłabym pewnie 4 razy za dużo - a tak mam ilość wystarczającą akurat na dwa obiady (za drugim razem podgrzewam wszystkie miseczki na parze, cudowna metoda). Ale najważniejsze jest, że uczę się PRAWDZIWEJ kuchni chińskiej. Nie tej z restauracji pięciogwiazdkowej, w której przygotowanie każdej potrawy zajmuje 3 godziny, tylko tej, w której mięso jest po prostu smażone z czosnkiem i imbirem, ziemniaki wrzucane na wrzący olej wraz z paseczkami papryki dla ozdoby, a fasolka MUSI być podana z chilli - i niczym więcej. Bez piętnastoskładnikowego sosu, bez macerowania, bez przepisów z milionowej książki kucharskiej. Wreszcie wiem, jak odtworzyć smaki, które poznaję u przyjaciół w chińskich domach. Wreszcie wiem, dlaczego prostota tych dań tak mnie urzeka. I w momencie, w którym nie będę już mieszkała obok superwygodnego chińskiego supermarketu, będę wiedziała, co do czego dodać, żeby było tak, jak zapamiętałam...
Dla tych, którzy nie mogą kupić gotowca:
1) wrzucić rozciapany czosnek, chilli i imbir w paseczkach na rozgrzany olej. Gdy zacznie pachnieć, zdjąć przyprawy z woka, inaczej haniebnie się przypalą. Wrzucić mięso pokrojone w cienkie plasterki albo paseczki, usmażyć w bardzo wysokiej temperaturze. Dodać zielonej cebulki - tyle, co mięsa - plus usmażone wcześniej przyprawy. Jeśli mięso puściło za mało soku, dodać odrobinę sosu sojowego z wodą/bulionem. Kilka chwil i gotowe.

2) Ziemniaki zetrzeć na tarce o dużych oczkach bądź pokroić w cieniutkie słupki. To samo uczynić z papryką (nie przesadzamy z ilością, jest tylko dla ozdoby i wzbogacenia smaku). Wrzucamy na rozgrzany tłuszcz (nie na głęboki; nie robimy frytek, tylko podduszone ziemniaki), obsmażamy a potem przykrywamy, co jakiś czas mieszamy. Dusić do al dente.

3) Fasolkę szparagową myjemy i kroimy na kawałki wygodne do uchwycenia pałeczkami (nie mogą być za długie, bo to i niewygodne, i źle się smaży). Na rozgrzany tłuszcz wrzucamy najpierw kilka papryczek chilli, a potem fasolkę. Przykrywamy i dusimy, aż fasolka będzie... niesurowa. Znaczy, jeszcze nie bardzo ugotowana, jeszcze chrupiąca, ale już pachnąca chilli.

Podane z ryżem ugotowanym z mlekiem kokosowym.

Jestem złą gospodynią domowa, kupuję półprodukty.
Pyszne było!!!

2011-10-23

rodaczki 老鄉

Zawsze po trzech lekcjach w przedszkolu mam półtorej godziny na dostanie się do centrum, do podstawówki, w której mam zajęcia wieczorem. W dziewięciu przypadkach na dziesięć zatrzymuję się po drodze w Banna Cafe, miłej kawiarence przy skrzyżowaniu dwóch mocno ruchliwych ulic (przy jednej z nich jest położona moja szkoła). Zatrzymuję się tam, bo jest jasno, dają dobrą wodę z cytryną, mają darmowe WiFi i miłą obsługę. Oprócz tego mają tam tony białasów, ale zazwyczaj nie zwracam na nich uwagi - bo i po co?
Tym razem ledwo zsiadłam z roweru, usłyszałam język polski. Dwie podróżniczki siedziały przy stoliku i zaśmiewały się do łez, co "zrobiło mój dzień" (dlaczego po polsku tak się nie mówi??!!) i sprowokowało mnie do podejścia.
Dwie godziny później byłyśmy już razem na kolacji. Wreszcie mogłam się podzielić moim ulubionym dajskim grillem przy rynku i tymi dziwnymi rzeczami, których normalni ludzie nie jedzą. Ryba w dwóch odsłonach nie jest wprawdzie specjalnie szokująca

ale już taki móżdżek wieprzowy zapiekany w liściach banana

kwiat banana, czy chociażby cynaderki na ostro - to są przekąski, na które nie każdy się skusi. My tak. WRESZCIE! Odkąd Kaja wyjechała z Kunmingu, nie mam się z kim nacieszać wszystkimi możliwymi paskudztwami. Jakaż radość mnie ogarnęła, gdy wszystkie "paskudztwa" zostały sprzątnięte do czysta i tym razem to nie była tylko moja zasługa!!!

To był miły wieczór. Stąd następnego dnia kolejna przemiła kolacja, a później dwugodzinne spotkanie w herbaciarni, w MOJEJ herbaciarni - to znaczy u przyjaciółki przyjaciółki córki pani Wang (ach ta chińska sieć znajomości!), gdzie mogę się czuć jak u siebie...

Mówienie o Jinghongu, o tutejszym jedzeniu, o różnych śmiesznostkach - to dla mnie ogromna satysfakcja i przyjemność. Przyjeżdżajcie, do jasnej cholery, bo miliard informacji się ze mnie WYLEWA!!!!!!